cz.06. JUTRZENKA WOLNOŚCI
Dodane przez Adolf dnia Maja 10 2013 12:57:54
Adolf Głowacki:
"NIEZWYKŁE CZASY, LUDZIE I ZDARZENIA..." Szczecin 2013


6. JUTRZENKA WOLNOŚCI


W sierpniu 1914 roku rozpoczyna się kolejny, naszpikowany niezwykłymi wydarzeniami rozdział życia naszych przodków. Wybucha I Wojna Światowa. Za łby wzięli się nasi zaborcy. Zaświtała jutrzenka wolności – szansa wyrwania z ponad wiekowej niewoli.
Po pierwszym starciu, do wioski wkroczyli Rosjanie. Jan Zaleski we wspomnianym wcześniej liście do brata Pawła, tak opisuje to wydarzenie:

Nasz dziadek był internowany na początku 1914 roku. Gdy oddziały rosyjskie w pierwszym dniu wojny przekroczyły granicę, słaby oddział austriacki, który kwaterował obok nas w karczmie, cofnął się do Załoziec. Moskale zajęli Milno i Załoźce. U nas koło karczmy zatrzymał się większy oddział. Kilku z nich przyszło do nas na podwórze i do sadu gdzie była pasieka i zaczęli dobierać się do uli. Dziadek prosił, aby dali spokój, a miodu to im da. I tak się stało. Dziadek wyciągnął beczułkę, oni pojedli i poszli. Krótko po tym, pod Trościańcem doszło do bitwy. Kawaleria austriacka rozbiła rosyjską i ci w nieładzie cofnęli się za granicę.
Po dwóch dniach wrócili Austriacy i aresztowali kilku chłopów. Jednych za to, że chodzili po wódkę do gorzelni, którą Moskale wypuścili z kotłów, innych za zabranie krowy z folwarku, a naszego dziadka za to, że gościł u siebie Moskali. Żandarmeria wszystkich skuła i odprowadziła do pociągu w Zborowie. Zawieźli ich do Telerhofu koło Grazu, gdzie utworzono w koszarach obóz dla internowanych.
W obozie przesłuchujący śmiali się z tego do rozpuku, ale powrócić już nie mogli, bo front odciął im drogę. Na drugi dzień po ich wywiezieniu, Moskale po raz drugi wkroczyli do wioski i poszli aż pod Gorlice.
Los zrządził, że w tych koszarach kiedyś służył ojciec dziadka i ten zażartował sobie przed dowódcą, że jest na swojej ojcowiźnie. Dowódca odszukał w dokumentach salę i łóżko i przydzielił je dziadkowi.


Wyjątkowo okrutnie los obszedł się wówczas z Milnem. Przez cztery lata wojny, cztery razy walec wojenny przetoczył się przez wioskę. W sierpniu 1914 roku wkraczają Rosjanie. W październiku 1915 wracają Austriacy i wioska do połowy 1916 roku, pozostaje w linii frontu. W lipcu znowu wkraczają Rosjanie, a front przesuwa się na linię Zborów-Stanisławów. W lipcu 1917 kolejna zmiana. Austriacy z Niemcami przesuwają front za Tarnopol.
Jesienią 1915 roku, kiedy ustaliła się linia frontu, ludność skryła się w lasach koło Blichu. Zboża jeszcze nie wymłócono i nie wykopano ziemniaków. Wytworzyła się wyjątkowo trudna sytuacja, bo mężczyzn w wieku od 18 do 50 lat zabrano na wojnę i zbliżała się zima. Na wojnę zabrano również większość koni. Nie zgromadzono też jeszcze zapasów na zimę. Kto więc mógł utrzymać cep w dłoniach stawał do młocki, a nocą wykradano z pól ziemniaki. W dzień cały obszar był pod obstrzałem.
Wzdłuż granicy, na gontowieckich górach i dalej, wszędzie były okopy i bunkry (dykunki) obsadzone Austriakami, Czechami i Węgrami. Linia rosyjskich okopów ciągnęła się po drugiej stronie granicy.
Późną jesienią, gdy zaczął padać śnieg, wymęczoną i zmarzniętą ludność, ewakuowano w rejon Złoczowa do Woroniaków, Lasek i innych okolicznych wiosek. Młodzi ze zwierzętami, ponad 50 kilometrową trasę, pokonali pieszo. Skromny dobytek, starszych i dzieci, przewieziono wozami.
Był to wyjątkowo duży wstrząs dla wszystkich. Zostawiali, bowiem swoje domostwa na łaskę losu, w strefie maksymalnego zagrożenia. Nie wiedzieli na jak długo, ani w jakim stanie zastaną je po powrocie.
Na ewakuacji ludzie utrzymywali się ze skromnego wsparcia władz, rent wojennych i pracy najemnej. Za każdego mężczyznę zabranego na wojnę, rodzina otrzymywała rentę. Dosłownymi żywicielkami okazały się zabrane krowy.
Moja ciocia Rozalia Baran (1893-1977) z Kamionki, otrzymywała rentę za męża zabitego przezez snajpera rosyjskiego, gdy na polu układał snopy na wozie. Żołdak zabawił się kosztem niewinnego człowieka. Ciężko rannego Kubę odwieziono zaraz do Załoziec, ale co lekarz mógł pomóc w gabinecie. Jedynie natychmiastowa operacja dawała szansę ratunku.
Warunki mieszkaniowe na ewakuacji, też nie ułatwiały życia. Wszędzie panowała ciasnota. Miejscowi przyjęli ewakuowanych ze zrozumieniem, ale i z oporami, bo poważnie pogorszyło to ich warunki bytowe. Do każdego niemal domu, nakazem władz, dokwaterowano jedną, a do większych nawet dwie rodziny. Przeważnie wieloosobowe. Rodzina Głowackich np. składała się z siedmiu, a Zawadzkich z moją babcią Michaliną i mamą, z dziewięciu osób.
Pobyt na ewakuacji trwał do 1918 roku. Pod jesień, gdy ustały działania wojenne, ludzie wyruszyli z powrotem na swoje. Nie zastali niestety ciepłych przytulnych domów, ani budynków dla zwierząt. Wojna wszystko zrównała z ziemią. Ruiny, kilka domów bez drzwi i okien, doły po wybuchach pocisków, okopy, bunkry, kikuty drzew, porozrzucana amunicja, resztki sprzętu wojskowego i cmentarze wojenne, oto obraz wioski i okolic. Koło Romana Sucheckiego był cmentarz Czechów i Austriaków, na Huku koło Chmielnika Węgrów, a w Okopie i w Kątku Rosjan. Nad tym wszystkim dominował masyw kościoła ze zwaloną wieżą.
Po Gontowie dosłownie ślad nie został – nawet kościółek został rozebrany. Tam też wszędzie były mogiły. Tę wioskę ze względu na punkt obserwacyjny usytuowany na górze, rosyjska artyleria wyjątkowo zajadle ostrzeliwała.
W Okopie rozegrał się rzadki dramat. 15 lipca 1917 roku, zatrzymały się tam dwa zbuntowane pułki rosyjskiej piechoty, które przeszły na stronę rewolucjonistów. Na drugi dzień o świcie, zostali otoczeni i przykryci ogniem z dział i broni maszynowej. Następnie do ataku ruszyła kozacka konnica i piechota. Bratobójczy bój trwał przez cały dzień. Zginęło ponad 300 żołnierzy, a około 700 zostało rannych. Żywych pokrwawionych, boso, w bieliźnie, popędzono na tyły. Zabitych pochowano w dwóch zbiorowych mogiłach.
Ten wstrząs zapoczątkował jeden z najtragiczniejszych rozdziałów w historii wioski. Osłupienie i przerażenie szybko zmieniło się w determinację. W tych warunkach nikt nie miał szans przetrwać zimy. Część rodzin wtłoczyła się do kilku zachowanych budynków, a reszta szybko przystąpiła do budowy różnych bud, lepianek i ziemianek. Materiał wydzierano z umocnień wojskowych. Niektórzy zamieszkali w bunkrach na polach. W budach umieszczono też zwierzęta. Gdzie się dało koszono trawę i gromadzono paszę na zimę. Ludzie wyruszyli w tereny mniej zniszczone, na żebry. Cenny był każdy kawałek chleba, kwarta mąki, parę ziemniaków i trochę zboża. To, co przywieźli, nie rokowało sytych dni. Ryckalami (szpadlami) przekopywano poletka i siano oziminę, by w następnym roku uratować się przed głodem. Większość pól przez cały 1919 i 1920 rok wyrównywano, zasypywano okopy, oczyszczano z pocisków i uzdatniano do użytku.
Babcia Michalina Letka ze swoją matką Agnieszką Zawadzką (1870-1918), też wyruszyły za chlebem. Pieszo dotarły za Zbaraż. W drodze powrotnej prababcia opadła z sił, miała wysoką temperaturę i nie mogła dalej iść. Bacia zostawiła ją na kwaterze w Zbarażu i wyruszyła do domu po pomoc. Pradziadek Tomasz (1866-1933) natychmiast wyruszył w drogę, ale na Gontowie na dzień, zatrzymała go śnieżyca. Gdy dotarł do Zbaraża prababcia spoczywała już na miejscowym cmentarzu. I do dziś, obok dzielnych obrońców twierdzy z 1649 roku, śpi tam snem wiecznym. Zmarła na tyfus.
Zima 1918 na 1919 rok, była czasem apokalipsy. Prymitywne warunki, zimno, ciasnota, brud i głód, doprowadziły do rzadko spotykanej epidemii tyfusu. Nie było rodziny bez zgonu. Tak zmarła prababcia Agnieszka, jej syn i córka, mój dziadek Tomasz Głowacki, oraz pradziadowie Letcy. Nie nadążano z kopaniem mogił w zamarzniętej ziemi. Według szacunków ludzi, którzy to przeżyli, tyfus pochłonął czwartą część ludności. Podtrzymywały ich na duchu wieści, że zaświtała Jutrzenka Wolności. Że wojsko polskie, naród Śląska i Wielkopolski, skutecznie wypierają z zaborców z kraju.



Adolf Głowacki:
NIEZWYKŁE CZASY, LUDZIE I ZDARZENIA...

 

 

następna
część