cz.10. PODOLE W OGNIU c.d.
Dodane przez Adolf dnia Maja 10 2013 15:38:57
Adolf Głowacki:
"NIEZWYKŁE CZASY, LUDZIE I ZDARZENIA..." Szczecin 2013



10. PODOLE W OGNIU c.d.

W tą wigilię banda dokonała mordu Polaków w oddalonej około 15 km Ihrowicy. Opisał to świadek Jan Białowąs w książce „Wspomnienia z Ihrowicy na Podolu”. Zaatakowali, gdy Polacy zasiadali do wieczerzy. Wioskę zaalarmowały strzały i ksiądz sygnaturką. Autor ukrył się na strychu obory sąsiada Ukraińca, skąd obserwował grabież, słyszał strzały i krzyki. Jak podpalili budynki, na strychu obok rozległ się przeraźliwy wrzask i wołanie o pomoc. Spłonęło tam pięć kobiet i dwoje dzieci. 12 letnią Stefcię która spadła z sufitem ganku, wyniesiono, ale miała spalone nogi oraz popękane ciało i zaraz zmarła. Księdza Szczepankiewicza z matka, siostrą i bratem, zamordowali siekierą. Był to wspaniały ksiądz, który pomagał i leczył zarówno Polaków jak i Ukraińców. Gdy banderowcy wahali się czy zabić księdza, dowódca sotni W. Jakubowśkyj powiedział: „Za godzinę chcę mieć jego serce na dłoni”. I tak się stało. Ksiądz miał rozciętą pierś – pisze E. Prus.
W dzień osaczyli patrol stribków na Chomach. Sierżant Siemionow popełnił samobójstwo, a K.Litwinowi po torturach odcięli głowę. Dwóch zbiegło i zameldowało o zgrupowaniu bandy. Naczelnik NKWD z Hłuboczka obiecał pomoc. Dotarła po wycofaniu się bandy. Grupa stribków obroniła się w domu ludowym. Tej nocy zginęło 80 osób, a łącznie z mordami w innym czasie, 90. Ta spóźniona pomoc to nie przypadek. Działalność UPA wspierała dzieło wypędzania Polaków za Bug. Partyzantka rosyjska stacjonująca w Hucie Pieniackiej, też opuściła wioskę dzień przed napadem. Rosjanie współpracowali z bandami.

Na Sylwestra osiem kobiet, które zostały na noc we wsi, poszło spać do Ukraińców. Trzy do kowala Syrotiuka i pięć do Jacychy. Czwóraczychę oraz babkę i Stefkę Łuciową, zamordowali u Czwóraka. Od Jacychy zabrali cztery kobiety do Gałuszy. Hanię Krzomciową (Krąpiec) zastrzelili, Kaśkę Botiukową udusili, a Kaśkę Krzomciową i Franusiową (Zaleska) zakłuli kosami. Rano wszedł tam Piotr Futryk, wyciągnął jednej z nich kosę z brzucha i powiedział: „Tak ludzie nie postępują” Tymi prostymi słowami pozbawił bandytów człowieczeństwa. Był to uczciwy i szanowany człowiek. Jeden z nielicznych Ukraińców, którzy nie dali się wciągnąć do rzezi. Z tej grupy uratowała się tylko Anna Mazur (Jindruszki), która wsunęła się pod łóżko. Bandziorów chyba zaślepiło. Wszędzie szukali, a tam nie zajrzeli. Jak opowiadała później, wszystkie się gorąco modliły, a Kaśka Krzomciowa (Krąpiec) wychodząc powiedziała: „No to chodźmy na tą naszą Golgotę”.
Gdy rizuni wrócili i usłużna gospodyni podała im wodę do obmycia rąk, jeden z nich powiedział: „Ja nie muszę myć, ja swoją udusiłem”. Krążyła później pogłoska, że Anna po głosie rozpoznała zięcia Mikołaja Botiuka. Ich córka Maria potwierdziła, że mama nie miała żadnych śladów krwi. Po wojnie pytała o to ojca w Wiedniu, ale zdecydowanie zaprzeczył. Jest to, więc wiadomość nieudokumentowana.
Rano osłupieli, widząc Annę wyłażącą z pod łóżka. „Hanko, a wy de buły?”- zapytała Jacycha. Przerażona i rozdygotana kobieta wyrwała się ze strasznego domu i pobiegła drogą do Załoziec.
Rodzina Berezijów (Bukowina, Rola) codziennie chodziła z Załoziec do domu nakarmić, napoić i wydoić krowę. W mieście nie mogły dla niej znaleźć miejsca. Na Sylwestra, Hankę z córką Marysią szarówka złapała we wsi i musiały zanocować. Chciały dołączyć do grupy idących do Jacychy, ale ich nie wzięły. Uważały, że to zbyt duża grupa na jeden dom. Rozżalone poszły na nocleg do spokrewnionych Ukraińców na Kamionce. Rano wracając do domu, spotkały koło Wuzera biegnącą Annę. Trzęsąca się jeszcze ze strachu kobieta, opowiedziała im krótko o strasznym mordzie i poleciała dalej. Straciła dwie córki. 11 listopada Maria zginęła z rodziną w piwnicy płonącej stodoły, a teraz Katarzyna została zamordowana. Berezichy odmówiły dwie modlitwy: jedną za zmarłych, drugą dziękczynną za uratowanie życia. Trzeci raz otarły się o śmierć: pierwszy 11 listopada u Pucychy, drugi w wigilię u Rarogów i teraz trzeci.
Tej nocy na Kamionce, banda zamordowała cztery osoby: Hankę Czumakową (Dec), małżeństwo Dziobów i nocującego u nich Jaśka Karaimowego (Majkut). Annę zamęczyli powolnymi torturami. Miała wyrwany język, wydłubane oczy i liczne rany. Agnieszkę i Mikołaja Dziobów oraz Majkuta, zamordowali w łóżkach.
Marysia Zaleska cudem wówczas przeżyła. Nocowała u Ukrainki, kuzynki matki i ktoś doniósł. Gdy przyszli po nią nocą, kobieta błagała ich na kolanach, całowała po rękach i przywoływała wszystkie świętości. To przecież niewinne dziecko – tłumaczyła. Udało jej się poruszyć jakąś ludzką strunę w tych zatwardziałych sercach. Darowali Marii życie. Drugi raz udało się jej wyjść cało z pod bandyckiego noża. Pierwszy dramat przeżyła we młynie.
Na Sylwestra byliśmy w domu – wspominał Józek Baszczyn (Pawłowski). Rodzina poszła spać do Ukrainki Małanki (Suchecka), a ja z Józkiem Kogutkowym (Pączek) i Bolkiem Baszczynichy (Letki), chodziliśmy po wiosce. Po północy zmęczony i senny, dołączyłem do rodziny. Ledwie się zdrzemnąłem, w pobliżu rozległy się strzały. Małanka kazała mi wejść na strych i zagrzebać się w plewy. Rano okazało się, że była to egzekucja u Czwóraka i u Gałuszy. Widok zwłok w kałużach krwi, nie pozostawiał złudzeń, co nas czeka. W tym dniu ostatni raz przekroczyłem próg swojego domu.
Tej nocy, na strychu stajni Małanki siedział Piottr Czwóraka (Czapla). Słyszał pokrzykiwania i strzały. Wiedział, że Ukraińcy nie strzelają na wiwat. Rano jak zobaczył w domu zamordowaną mamę i Stefkę Łuciową z babką, tak się przeraził, że zdołał tylko poprosić Futryka by zajął się pogrzebem, wskoczył na wóz i galopem pognał do Załoziec. Nawet nie wie gdzie mama jest pochowana.
Na pewno na cmentarzu, bo Futryk nie obawiał się oddalenia od wioski.
Był to ostatni mord w Milnie. Tych 9 bezbronnych kobiet i 2 mężczyzn, złożyło ostatnią ofiarę krwi i życja, ojczystej ziemi. Sąsiednia polska Gontowa, taką ofiarę złożyła w wigilię Bożego Narodzenia. W sumie na Milnie zginęło 35 osób, a na Gontowie 19.
Choć ostatni mieszkańcy wioski wyjechali na Zachód dopiero w kwietniu 1945 roku, 24 grudnia dla Gontowy i 1 stycznia dla Milna, można uznać za daty opuszczenia wsi przez Polaków.

Ksiądz A. Markiewicz po przeniesieniu do Załoziec, napisał pismo do Kurii we Lwowie, w sprawie mordów, swojej sytuacji i ewakuacji ludności. Ks. J. Wołczański zamieścił je we wspomnianej wcześniej książce.

Do Najprzewielebniejszej Kurii Metropolitarnej ob. łac. We Lwowie

1. Uprzejmie powiadamiam, że wskutek napadów i pożarów, około 50 osób poniosło śmierć. Gontowa prawie doszczętnie została spalona 20.XII.1944 r. W Milnie 10.XI.1944 około 70 budynków spalono. Wobec niebezpieczeństwa napadów, parafianie w 100% wyjechali do Załoziec, a stąd odeszły trzy transporty na Zborów do Zamościa, Przemyśla, Chełmu i Krasnostawu.
2. Trwałem na placówce do św. Szczepana i ostatni raz odprawiłem w Milnie mszę św. w ten dzień. W nocy z Bożego Narodzenia na św. Szczepana, o godz. 1¼ po północy był napad w celu zamordowania i rabunku, cudem jednak unikłem morderstwa ja i służba. I tego samego dnia wyjechałem do Załoziec i mieszkam w domu p. Szawłowskiej. Kościół w Milnie ocalał nizniszczony, probostwo zaś po wyjeździe w części pozbawione jest okien i drzwi frontowe rozrąbane po ponownym napadzie nocnym. Majątek kościoła w części ocalony – część zabrali ludzie, a część ja sam.
3. Ks. Szczepankiewicz z Ihrowicy w wigilię Bożego Narodzenia zginął z rodziną i około 60 osób poniosło śmierć.
4. W II połowie 1944 r. w dniu świąt zniesionych i supressis odprawiłem mszę św. za parafian, ponieważ nie otrzymałem z Kurii Metropolitarnej innego zarządzenia.
5. W marcu br. reszta parafian z Milna wyjeżdża na Zachód, nie wiadomo którego dnia i gdzie, a ponieważ parafianie porozwożeni są w różnych miejscowościach, a także w diecezji przemyskiej, więc ja chcę wyjechać do przemyskiej diecezji, o ile będzie możliwe, dlatego proszę o łaskawe pozwolenie, poświadczenie, że jestem kapłanem Archidiecezji Lwowskiej, polecenie i celebret. W odpowiednim czasie, na polecenie Najprzew. Kurii Metropolitarnej, powrócę do pracy w Archidiecezji.
6. Jeżeli możliwe, to proszę 30 intencji mszalnych przez oddawcę listu na ręce ks. prob. Gajewskiego w Załoźcach.
7. Proszę o informację, czy jestem zobowiązany odprawiać mszę św. za parafian w niedziele i święta, ponieważ jestem obecnie bez parafii.

Załoźce dnia 22 lutego 1945 r.
Ks. Markiewicz Aleksander
Administrator w Milnie


Banderowcy napadli na Milno nocą 10/11.XI.1944 r. Zginęło 35 osób i spłonęło 130 budynków. Ksiądz podaje spalenie Gontowy 20.XII., natomiast Genowefa Szeliga- Bajowska mieszkanka Gontowy, 22.XII.1944 roku. Łącznie w parafii zginęły 54 osoby. Na plebanię napadli w wigilię. Byłem wówczas z mamą w domu. Tej nocy zginął Mikołaj Szeliga. Z parafianami ksiądz pożegnał się na Boże Narodzenie. Chyba, że został na miejscu dzień dłużej i jeszcze jedną mszę odprawił.
Trochę dziwi to, że Markiewicz nie mieszkał na plebanii u Gajewskiego. W czasie ewakuacji wiosną, ks. Gajewski i ksiądz z Trościańca lub Reniowa, mieszkali u Markiewicza. Sam służyłem im w jednym czasie do mszy. Po kolei wyprowadzałem do ołtarzy, odmawiałem ministranturę, a później biegałem by przenieść mszał, podać wino, wodę i zadzwonić.
Mimo, że Markiewicz nie zasłużył się kościołowi ani parafianom, wspominamy go z pewnym sentymentem. Jest częścią naszej historii i był z nami w najtrudniejszych chwilach. Wspólnie przeżywaliśmy okupację, zagładę wioski i wygnanie. Krył się jak wszyscy i wielokrotnie ucieczką ratował życie. Do końca dotrwał na swoim posterunku. Z Załoziec wyjechał z ks. Gajewskim do Bojkowa. Tam proboszczem został Gajewski, a on jako rezydent mieszkał poza plebanią i często niedojadał. Dziwne, że Gajewski nie znalazł dla niego kąta na plebanii i poskąpił talerza ciepłej strawy. Być może Markiewicz nie chciał łaski i czekał na przydział jakiejś parafii. Później wziął go do siebie Tomasz Krąpiec (Krzomci) z Kamionki. Gdy zachorował w 1947 roku, zabrała go rodzina z okolic Przemyśla i tam gdzieś zmarł.

Większość Ukraińców nie tylko akceptowała, ale i uczestniczyła w działalności UPA. W tym morzu bezprawia, mordu i okrucieństwa, zdarzały się też odruchy ludzkie. Przeżycie grupy u Pucychy, Rarogów, Hrycków czy Bronka z mamą, dowodnie to potwierdza. Do tej kategorii należał też Futryk – uczciwy i powszechnie szanowany człowiek. Nikomu nie odmówił noclegu i na zmianę czuwał na warcie. Swój sąd o rizunach, wydał na Nowy Rok przy zamordowanych u Gałuszy. Piotr Syrotiuk też nie zaakceptował rzezi. Wstąpił do Wojska Polskiego, a rodzinie polecił wyjechać z ludźmi. Podobnie postąpiła rodzina Łucyków. Jindruch Dżul wyjechał (żona Polka) dopiero, gdy mu dopiekła kołchoźna bieda. Kaśka Dżulowa i Tadajczycha (Skibilak) wyjechały bez zgody mężów Ukraińców. Dżul Piotr dołaczył do nich w Dąbrówce. Tadajko został w Milnie.
Tomko obsługujący młyn, prawdopodobnie wiedział gdzie rodzina Pomysów jest ukryta, ale nie zdradził chlebodawcy. Nie otworzył też od razu drzwi banderowcom i dał czas ukryć się Bartkowi i Marysi. Małanka mogła za ukrywanie Polaków zapłacić życiem. Na pewno się bała, ale nie mogła obojętnie patrzeć na poczynania banderowców i jak mogła ratowała niewinnych ludzi.
Milka Baranowa szła wieczorem do Załoziec. Na Krasowiczynie spotkała znajomego Ukraińca, który bez wahania zaprosił ją na nocleg. Ociąganie przerwał krótkim „Chody!” Nocą przyszli banderowcy. Chcieli ją zabrać i zamordować, ale on zasłonił ją sobą i powiedział: „Wpered mene” (najpierw mnie). Odeszli. Ratował ją z rozmysłem, choć nie spodziewał się pochwał. Był Ukraińcem, ale i normalnym człowiekiem.
Do takich należał również ówczesny duszpasterz ukraiński Bodnar. Śmiało potępił zbrodnie, ale musiał ucieczką ratować swoje i rodziny życie.



Adolf Głowacki:
NIEZWYKŁE CZASY, LUDZIE I ZDARZENIA...

 

 

następna
część