cz.17. WŁADZA ROBOTNOCZO-CHŁOPSKA
Dodane przez Adolf dnia Maja 10 2013 16:00:08
Adolf Głowacki:
"NIEZWYKŁE CZASY, LUDZIE I ZDARZENIA..." Szczecin 2013



17. WŁADZA ROBOTNOCZO-CHŁOPSKA


Ten początkowy zryw, stłumiła regulacja gruntów i ograniczenie działek do 10 hektarów. Entuzjazm natomiast, wysokie podatki i obowiązkowe dostawy produktów rolnych, po znacznie obniżonych cenach. Za ponadobowiązkową sprzedaż, płacono 3-4 razy więcej. Ustalono też rygorystyczne terminy płatności i dostaw.
Ojca postawiono przed Kolegium Karno-orzekającym za małe przeterminowanie dostaw, choć nic nie zawinił, bo Ośrodek Maszynowy nie dał na czas młocarni.
Szło nowe. Nadciągały, co raz ciemniejsze chmury. Dyktatura Proletariatu nabierała rozmachu i zmierzała do podporządkowania sobie wszystkich dziedzin życia. Na wsi rozpoczął się proces kolektywizacji. W celu przyspieszenia przemian, działalność wszystkich instytucji nadzorował Urząd Bezpieczeństwa. Aby mieć lepszy wgląd, werbował zgraje konfidentów. Kierownicze stanowiska obsadzano ludźmi posłusznymi, ale bez odpowiedniego przygotowania, z tzw. awansu społecznego.
Celem przyspieszenia ubożenia ludności, w 1951 roku dokonano wymiany pieniędzy. Oszczędności zgromadzone na książeczkach, wymieniano 3 nowe za 100 starych złotych, natomiast przechowywane w domu, 1 za 100. Ponadto ograniczono sumę wymiany. Doprowadziło to do dużego rozgoryczenia, a nawet samobójstw.
Okazało się, że kto dobrze pracował i postawił gospodarstwo na nogi, jest wrogiem ludu KUŁAKIEM, a leń, obibok i nierób, wzorem cnót obywatelskich BIEDNIAKIEM. Na murach wisiały portrety przywódców z ojcem Stalinem na czele i olbrzymie transparenty propagandowe. Obok planszy z KARŁEM REAKCJI, zawisła karykatura chłopa z napisem: KUŁAK TWÓJ WRÓG. Przyjaźń, pomoc i przykład ZSRR, oto źródła naszych sukcesów – grzmiał z trybuny Bolesław Bierut.
Głoszono powszechny obowiązek zwierania szeregów, do walki z zagrożeniem imperialistycznym. Wszędzie czaił się wróg klasowy. Obowiązywała, więc czujność, czujność i jeszcze raz czujność. Narastał terror i prześladowania. Więzienia zapełniały się akowcami, przedwojennymi działaczami, oficerami, ludźmi kultury i żołnierzami z Armii Andersa. Wielu wywieziono do łagrów na Sybirze i tam zmarli z głodu, zimna i wycieńczenia. Zamykano za byle co. Do więzienia można było trafić nawet za słuchanie Radia Wolna Europa, Londynu, czy Głosu Ameryki. Pod oknami nasłuchiwali zwerbowani donosiciele.
Szerzyły się czystki w aparacie partyjnym i rządowym. Tysiące ludzi ginęło za rzekomą działalność antyrządową i współpracę z imperializmem. Uwięziony został nie tylko Prymas Stefan Wyszyński, ale i W. Gomułka oraz gen. M. Spychalski.

Nawet naszego krajana Marcina Karaimowego-Majkuta (1909-2001) z Kamionki, osiadłego w Dzierzgowie, postawiono przed sądem za działalność wywrotową. On nie zaakceptował wygnania i socjalistycznej władzy, realizującej polecenia Moskwy. W swoim środowisku nigdy się z tym nie krył. Wiedział, że konfidenci wszędzie węszą, ale do głowy mu nie przyszło, że wśród swoich też już są sprzedajne dusze i UB gromadzi na niego donosy. Sytuację pogorszyła odmowa wstąpienia do kołchozu i jakieś drobne zaległości w obowiązkowych dostawach. Gdy przechwycili jego list do siostry we Francji, klamka zapadła. Zrobili nalot i dom przewrócili do góry nogami. W trakcie rewizji znaleźli list z Francji i bagnet niemiecki. Zabrali to jako dowody rzeczowe przestępczej działalności, a jego aresztowali. Sam list stanowił wówczas wystarczającą podstawę do oskarżenia o współpracę z imperializmem. Do tego dochodził bagnet – broń.
W trakcie śledztwa w Myśliborzu, przetrzymywany był w pustej celi z wodą, tak by nie mógł się położyć i zdrzemnąć. Stosowano też różne wymyślne tortury. Zimą na przesłuchaniach sadzano go pod gorącym piecem i gdy się spocił, wystawiano na zimny korytarz. Stąd przekazany został do aresztu śledczego w Szczecinie. Tam kontynuowano represyjne śledztwo. Po ponad półrocznym więzieniu, wyznaczono termin rozprawy sądowej. Ponieważ żona Marcina chorowała, większość związanych z tym spraw załatwiała córka Anna. Trafiła na przyjazną duszę wśród palestry, który polecił jej dobrego adwokata. 5000 złotych gratyfikacji, założył kuzyn Jaśko Majkut z Pacholąt. Adwokat do obrony wykorzystał chorobę żony, trudną sytuację rodzinną i zasługi wojenne Marcina w Ludowym Wojsku Polskim, na szlaku od Sum do Berlina. Na stół wysypał worek medali, kolejno rzucał na blat i opisywał, za co zostały nadane. Przedwojenny sędzia, jeszcze nie całkiem przekabacony, uznał te argumenty i wydał wyrok uniewinniający. Wyszedł owrzodzony i długo się później leczył nim odzyskał zdrowie.
Marcin wiedział, że mocarstwa zachodnie w 1939 roku wydały Polskę na łup Hitlerowi, a w 1945 w Jałcie Stalinowi. Świadom też był tego, że nie mamy sojusznika by ten dyktat obalić. Nie negował również pozytywów dobrze zagospodarowanego Zachodu. Na takie warunki Podole musiałoby jeszcze długo pracować. Ale dusza rwała się do ojcowizny, gdzie spędził piękne lata swojej młodości i gdzie zostały prochy przodków oraz zamordowany przez Ukraińców ojciec, teść i teścia brat z żoną. Nostalgię łagodziła trochę, osiadła tu spora grupa swojaków i miał z kim powspominać stare dzieje. Niestety swojaków z czarną owcą.
Jak zacząłem zbierać wiadomości o Milnie, pojechałem do niego. Siedział w pasiece i wsłuchiwał się w kojący brzęk swoich pszczółek. Chodziło mi głównie o spis pospodarstw Kamionki. Chodźmy do domu – zaproponował. Jak widzisz nienajlepiej to wygląda. Żona nie widzi, córki wyfrunęły z gniazda, a ja nie ze wszystkim sobie radzę. Okazało się, że dotknęła ją ślepota, ale pamięć miała doskonałą. Dokładnie pamiętała gdzie, kto mieszkał i Marcin tylko od czasu do czasu coś podpowiadał.
Doczekał się jeszcze upadku systemu, któremu do końca nie dał się złamać. W 1994 roku był w Rogozińcu, na uroczystości odsłonięcia tablicy upamiętniającej zamordowanych przez UPA rodaków. Do końca też aktywnie uczestniczył w upamiętnianiu naszej kresowej przeszłości.
Po śmierci żony przeniósł się do córki w Myśliborzu i tam w wieku 92 lat dokonał żywota. Na miejsce wiecznego spoczynku wybrał plac pod lipą, która co roku wiosną, rozbrzmiewa piękną melodią brzęku, ukochanych przez niego pszczółek.

Celem takich poczynań władz, było utrzymanie psychozy strachu, wymuszenie ślepego posłuszeństwa i likwidacja ludzi światłych, którzy mieli wpływ na społeczeństwo.
To społeczeństwo, które z roku na rok traciło prawa, jak na ironię wybierało swioch przedstawicieli do Rad Narodowych i Sejmu, aby przez nich decydować o losach regionu i kraju. Ta mistyfikacja służyła wyłącznie propagandzie. Faktyczną władzę sprawowała Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Wszystkie decyzje zapadały w komitetach partyjnych, Rady je zaklepywały, natomiast reszta aparatu je realizowała.
Dalekowzroczna polityka „Naszej Partii” jak nazywano PZPR, dała w końcu oczekiwane rezultaty: indywidualna gospodarka rolna została doprowadzona do ruiny i rozpoczęła się kolektywizacja. Słabsze wioski poddały się wcześniej. Mocniejsze dość długo się trzymały, ale władze naciskały i zwiększały środki represji. Do wioski wpadały brygady ZMP, które dokonywały omłotów i zabierały resztę, nawet po wywiązaniu się z obowiązkowych dostaw. Wiadomo było, że nie zawahają się użyć siły. Zamknięcie kilkunastu chłopów pod zarzutem współpracy z Zachodem, to drobiazg w tych czasach. Rosję kolektywizacja kosztowała miliony istnień ludzkich. Komunizm pochłonął tam 40, a na świecie ponad 100 milionów ludzi.
W Pacholętach w 1953 roku, Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna staje się faktem. W tym też roku, po 8 latach oczekiwania, do wioski doprowadzono linię elektryczną. Jakby na potwierdzenie świetlanej przyszłości, w mieszkaniach zabłysło światło elektryczne. Do tego czasu królowała lampa naftowa.
Spółdzielnia w pierwszym rzędzie musiała się wywiązać z obowiązków wobec państwa. Po bilansie rocznym i wydzieleniu zasobów i kwot dla potrzeb spółdzielni, resztę dzielono na członków. Ta ostatnia część nie szokowała wielkością. Ujawniły się też grupy obiboków i zaczęto szeptać o przekrętach w zarządzie. Te machlojki potwierdziły się z czasem.
Józek Krąpiec, który nie wstąpił do spółdzielni opowiadał, że odtąd nie miał żadnego problemu z obowiązkowymi dostawami. Odstawiający zboże z RSP i PGRów, dogadywali się z magazynierami w skupie i chłopami, część zboża zapisywali na rolnika i w ten sposób chłop miał załatwione dostawy, a złodzieje pieniądze. Nie ulega wątpliwości, że była to krótkotrwała koniunktura. Chodziło o stworzenie pozorów, że przynależność do spółdzielni jest dobrowolna. Dowodem na to było kilku chłopów indywidualnych. Z czasem proceder został by ukrócony, winni trafili za kratki, a reszta prosiłaby się o przyjęcie do wspólnoty.
Franek Majkut ze względu na to, że ojciec nie zaakceptował jego małżeństwa, w latach 1953-56 mieszkał z Botiukiem. Ponieważ budynek inwentarski był zaniedbany i przeciekał, obaj zabrali się za naprawę deskowania i pokrycia. Wlazł też do nich Janek Mysiak, zobaczyć jak idzie robota. Ledwie zrobił parę kroków, rozległ się głuchy rumor, trochę się zakurzyło i Janek znikł, tylko dziura po nim została. Po chwili wyszedł z budynku, otrzepał się i jakby nic się nie stało, skierował do domu.
Ten marazm zwany rozkwitem polskiego rolnictwa nie trwał długo, ale przyniósł niepowetowane szkody - zniszczył przywiązanie rolnika do ziemi. Tego już nigdy nie udało się odbudować.
W 1953 roku umiera Stalin. Ogłoszono powszechną żałobę. Byłem wówczas w wojsku i musiałem 3 minuty stać na prezentuj broń, ale satysfakcja była duża.
Po śmierci Stalina i Bieruta, na fali przemian, w 1956 roku do władzy wraca Gomułka. Jedną z Jego pierwszych decyzji, było rozwiązanie kołchozów i przywrócenie prywatnej własności w rolnictwie.
Rozpoczęła się żmudna, powolna, odbudowa gospodarstw, lecz bez entuzjazmu z powojennych lat. Każdy popychał to do przodu, bo musiał z czegoś żyć, ale nikt już nie wierzył w dobrą wolę robotniczo-chłopskiej władzy. Socjalistyczna praktyka dobitnie wykazała, że człowiek jest pionkiem, którym można pomiatać, a nawet zniszczyć.
Przywrócono, choć zmniejszone prawie o połowę, obowiązkowe dostawy zboża i ziemniaków. Normy żywca utrzymano na tym samym poziomie.Wydajność z hektara była wówczas znacznie niższa niż teraz.
Gomułka zaskarbił sobie wdzięczność Polaków nie tylko likwidacją kołchozów, ale i wyrwaniem z Rosji, wielu pozostających tam nadal naszych rodaków.
Większość rolników w Pacholętach przywróciła jeszcze swoje gospodarstwa do życia, ale młodzież poszła do szkół i uciekła do miast. I to zapoczątkowało proces starzenia wsi. To zjawisko nastąpiłoby też bez kołchozu, ale nie na taką skalę.
Powszechny dostęp do oświaty, dobrze wykorzystało młode pokolenie. W szkołach zawodowych, średnich i wyższych, zdobyła różne zawody i odeszła z rolnictwa. W licznej grupie z wyższym wykształceniem są inżynierowie różnych specjalności, nauczyciele, księża oraz naukowcy. Zbigniew Zaleski z Rogozińca od wczesnych lat szkolnych wyróżniał się dużymi zdolnościami. Jeszcze pasąc krowy dobrze przyswoił sobie język rosyjski i nieźle angielski. Na KULu ukończył psychologię, tam zrobił doktorat i został mianowany profesorem. Wykładał też na Uniwersytecie Jagiellońskim i w Stanach Zjednoczonych. Gdy został eurodeputowanym, powierzano mu wiele ważnych misji, bo zna kolka języków.
W Szczecińskim Uniwersytecie, pracuje Jan Zawadzki z Pacholąt. Obrał kierunek ekonomiczny i na tym wydziale zrobił doktorat i zdobył profesurę. Jego stryjek Józef był nauczycielem, a Stanisław (1938-2012) księdzem. Właśnie otrzymałem wiadomość, że 24 stycznia zmarł w Nysie. Jan Majkut wybrał wojsko. Jako wykładowca pracował w Wyższej Szkole Wojsk Pancernych w Toruniu. Tam się doktoryzował i został zastępcą komendanta szkoły. Na emeryturę przeszedł w stopniu pułkownika.
Trzeba przyznać, że mimo wszystko, nie zanikła pracowitość. Dość opłacalna była wówczas, hodowla bydła i trzody chlewnej. Wymagała jednak odpowiedniego zabezpieczenia paszowego. Sporo siana pozyskiwano z łąk na międzyodrzu mimo, że sam dojazd na te łąki przez Gryfino, wynosił przeciętnie 15 kilometrów. To przykład jak ciężko ówczesny rolnik wypracowywał zysk. Aby poprawić dochodowość, większość kobiet woziła do Szczecina produkty mleczne, jajka, fasolę, groch i warzywa. Na plecach każda niosła tobół, a na paskach przerzuconych przez ramiona, dwie bańki ze śmietaną, lub kosze z jajkami.
Nasze babcie, mamy i rówieśnice wyjątkowo ciężko pracowały. Pranie, gotowanie, sprzątanie, pieczenie chleba, suszenie owoców, robienie przetworów, obrządek inwentarza, pielęgnacja ogrodu i praca w polu, to nie pełna lista ich obowiązków. Do tego dochodziła opieka nad dziećmi i wspomniane wyprawy handlowe. Gdy się kładły, natychmiast zapadały w kamienny sen. Mojej mamie mysz, która jakoś przedostała się do domu, poobgryzała paznokcie, ale tak twardo spała, że nawet tego nie poczuła.
Mój brat urodził się w 1953 roku, jak byłem w wojsku. Ponieważ trochę wydłużyłem kawalerstwo, zdążył podrosnąć i chętnie wszędzie mi towarzyszył. Pewnego razu miałem gdzieś jechać motorem, ale na krok mnie nie odstępował. Poczekaj chwilę ja go uśpię – zaoferował się tato. Nie chciałem przedwcześnie zapalać motoru, bo podniesie raban. Wchodzę cicho do pokoju sprawdzić czy już usnął, a ten podnosi głowę i powiada: „Doja możemy jechać. Tato już śpi”. Przemęczenie wzięło górę nad dobrymi chęciami.
Innym razem poszliśmy do sali, gdzie odbywała się zabawa. Trzymałem go na rękach i patrzyłem jak pląsa młodzież. Zachęcony atmosferą, też poprosiłem jakąś obcą dziewczynę. W tańcu coś jej zacząłem bajdurzyć, ale z miejsca mnie zastopowała: „Niech się Pan zajmie synem, zamiast pleść dyrdymały”
Pewnego razu pomagałem babci wypędzić krowy na pastwisko polne, ogrodzone elektrycznym pastuchem. Babcia była krótkowidzem i jak bydło atakowane przez bąki ruszało na przełaj, natychmiast traciła je z oczu. Po podłączeniu urządzenia, poprosiłem by sprawdziła czy drut kopie. Dotknęła go ręką i przecząco pokręciła głową. Co jest? – myślę. Przecież podłączenia są prawidłowe. Gdy sam dotknąłem, myślałem, że mnie poraziło. Banbcia miała tak grubą skórę od pracy, że mogła chwytać za przewód sieci elektrycznej.
Jasio Majkut poskarżył się na kogoś ojcu. Piotr dopadł winowajcę, jedną ręką chwycił za klapy, lekko uniósł w górę, zaciśniętą pięść drugiej podsunął pod nos i powiedział: „Obejrzyj to chłopcze. Raz stuknę i wystarczy. Poprawiać nie muszę”. Ta żelazna pięść okazałych rozmiarów, stwardniała od ciężkiej pracy, budziła dostateczny respekt, by od tego czasu Jasio mógł swobodnie hasać.
Doprowadzenie linii elektrycznej, pozwoliło na uruchomienie wielu urządzeń i maszyn, ułatwiających życie i zmniejszających nakłady pracy. Zwykła pralka Frania, okazała się wielkim dobrodziejstwem. Prąd przybliżył też świat przez radio. Najpierw władze instalowały radiowęzły z siecią głośników domowych, aby faszerować ludzi wiadomościami zatwierdzonymi przez cenzurę. Każdy jednak sam chciał decydować o wyborze wiadomości, a zwłaszcza posłuchać polskich radiostacji zachodnich. Pasma fal krótkich, na których te stacje nadawały, były, co prawda regularnie zagłuszane, ale zawsze coś się wychwyciło. Komu udało się kupić radio w tym czasie, był szczęściarzem. Jesienią 1954 roku, Stach Letki dał cynk, że w ZURcie są w naprawie nowe radia z drobną wadą, które sprzedaje PDT. Natychmiast z Krąpcem wskoczyliśmy do pociągu, ze stacji biegiem do warsztatu i domu towarowego, aby się załapać i zdążyć załatwić. Udało się. Ja kupiłem Mazura, on Pionieraka. Te radyjka okazały się całkiem udane i przetrwały do czasu ukazania się większych aparatów. Później kupiliśmy ileś tam lampową Stolicę. Wówczas o klasie radia decydowała ilość lamp.
Około 1960 roku, kończył wielowiekowy żywot, bardzo zasłużony wóz na drewnianych kołach. Zaczął go wypierać nowocześniejszy, na kołach gumowych. Mimo wysokiej ceny, szybko zdobył popularność. Lekko się toczył, nie grzązł w miękkim podłożu, mniej trząsł i miał hamulec, co poważnie ułatwiało jazdę z góry. Wadą jego było to, że po rozłożeniu na snopowy, hamulec był bezużyteczny.
My mieliśmy pole na zboczu i spore problemy przy zwózce snopów. Pod koła starego, wystarczyło podłożyć snopek i już się nie toczył. Nowy przeskakiwał 2 i 3 snopki, a konie siadały na zadach, aby utrzymać go z góry. Zawsze załadunek odbywał się z okrzykami: Trzymaj! Pyrr! Podkładaj! itp. Tato wciąż biadał, że skończymy kalectwem, ale nie dawał się namówić do przystosowania hamulca, bo brakowało czasu. Któregoś lata wykorzystałem chwilową nieobecność ojca i szybko zabrałem się do montażu. Tato narobił rabanu, że ludzie wożą snopy, u nas robota stoi, a to i tak nic nie da – ot zwykła strata czasu i tyle. Na polu zupełnie zmienił się nastrój. Tato bez nerwówki układał snopy, konie spokojnie stały, a przy podjeżdżaniu musiały wóz podciągać zamiast trzymać. Po co się człowiek męczył tyle czasu, a to taka wygoda – podsumował.
Mimo miernych efektów gospodarczych, pod koniec okresu gomułkowskiego, rozpoczął się drugi etap mechanizacji rolnictwa. Traktor stopniowo zaczął zastepować konie. Były to ciągniki stare, wycofane z użytku w PGRach i Kółkach Rolniczych, ale po kapitalnym remoncie, długo jeszcze służyły rolnikom. Ten etap mechanizacji, rozkręcił się dopiero za Gierka i dopiero wówczas można było ubiegać się o talon na nowy ciągnik.
Trochę wcześniej rozpowszechnił się motocykl. Pierwsze SHLki bez teleskopów, pojawiły się w 1952 roku. Jak raz rozpoczynałem pracę w Gryfinie, gdy Budowlane Przedesiębiorstwo Powiatowe otrzymało taki motocykl. Na budowę przyjeżdżał nim sam dyrektor. W 1960 roku, motocykl panoszył się już na wszystkich drogach. Najpier pojawiła się SHLka z teleskopami, krótko po niej WSK, a z zagranicznych IŻ, Simson, MZ i Jawa. Erę motocyklową zamknął zupełnie udany, mocny Junak.
Nawet ksiądz dojeżdżał do kościoła motocyklem. Kiedyś otrzymałem wezwanie do umierającego, w czasie gołoledzi – opowiadał proboszcz z Widuchowej. Wsiadłem, więc na motor z Wiatykiem i w drogę. Jadę z Bogiem pomyślałem, więc niech tak prowadzi by nic się nie stało. I rzeczywiście dobrze się skończyło.
Franek Majkut wręcz uwielbiał szybką jazdę. Zakręt koło nas brał w pozycji półleżącej. Wychodząc na ulicę, przestrzegaliśmy się: „Uważaj na Franka!”.
Około 1970, drogi zaczął zapełniać samochód. Nie była to jednak masówka rowerowa czy motocyklowa, lecz długo przejaw zamożności. Koszt zakupu też nie ten sam. Ponadto długo go można było kupić, wyłącznie za dewizy lub na talon.
Codzienne kontakty, wytworzyły mocną więź gospodarzy z końmi. Ciągniki i stopniowe przejścia na emerytury sprawiły, że ich rola się skończyła. Przykre były te rozstania. Dorodną gniadą stryjka Michała też chcieli sprzedać, ale postawił zdecydowane „Nie!”. Dopuki ja żyję, ona zostaje. Zapracowała na emeryturę. Wyczuwała go z daleka. Jak tylko pojawił się na progu domu, w stajni rozlegało się radosne ihaha. Wynagradzał jej to smaczną dosypką do żłobu. Niestety tylko trzy lata odpoczywała w dobrobycie. Chyba podobnie jak rodzina, ciężko przeżyła jego zgon. Smutne miała oczy, gdy wyprowadzano ją z podwórza.
Trzeba przyznać, że wieś za Gierka odżyła. Ograniczono i niedłgo potym, zniesiono obowiązkowe dostawy. Wzrosły też ceny na produkty rolne. Bardziej dostępne stały się maszyny i ciągniki – nawt nowe. Kupowane stare traktory szybko doprowadzano do pełnej sprawności, mimo, że handel nie oferował zbyt wielu części zamiennych. Wszystko jednak dawało się załatwić. Mechanizm załatwiania, opanował wszystkie dziedziny życia. Najbardziej ceniono wówczas znajomości. Bez półlitra, nie dało się ruszyć żadnej sprawy. Pijaństwo rozpowszechnione w PGRach, poważnie wspierało gospodarkę chłopską. Plynęła stamtąd ropa, nawozy, pasza, części zamienne i wiele innych artykułów. Młodsi dość szybko przeszli na nowy etap mechanizacji, starzy natomiast pracowali tymi samymi maszynami i z końmi dociągnęli do emerytury.
I były to ostatnie pieniądze zainwestowane w gospodarstwa. Reszta wypracowanego dochodu, poszła na urządzenie dzieci w mieście.
Gierek za zaciągnięte pożyczki, wybudował sporo zakładów i ferm hodowlanych. Chciał tym ożywić gospodarkę. Miał dobre intencje, ale nie poparł ich prawidłową analizą ekonomiczną i doprowadził do dużego zadłużenia państwa. System okazał się niereformowalny.
Ze względu na niewydolność finansową i regres gospodarczy, nastąpiła zmiana ekipy rządzącej. W 1980 roku, władzę przejął W. Jaruzelski. Ściągnął na ziemię socjalizm i pogorszyły się warunki bytowe społeczeństwa. W sklepach przybywało pustych półek, a pieniądz z dnia na dzień, tracił wartość. Zgromadzone oszczędnosci szybko topniały i nie można ich było zamienić na towar, bo wszystkiego brakowało. Pod sklepami formowały się długie kolejki. Wprowadzono kartki na żywność i inne artykuły – nawet na cukierki. Już o świcie zmęczone kobiety stały pod sklepami spożywczymi i mięsnymi, by kupić mąkę, kaszę, cukier, makaron czy jakiś ochłap.
W końcu struna pękła. Strajki objęły całą Polskę. Powstała olbrzymia organizacja opozycyjna „Solidarność”. Władze, aby nie utracić kontroli nad państwem, ogłosiły „Stan wojenny”. Strajki stłumiono wojskiem. To jednak niczego nie rozwiązywało. Proces upadku gospodarczego postępował nie tylko w Polsce, ale we wszystkich państwach strefy komunistycznej. Gdy osiągnął krytyczny punkt w Rosji, Gorbaczow ogłosił pierestrojkę. Nie widział innej szansy utrzymania Rosji jako mocarstwa, ale nie przewidział, że proces wymknie mu się spod kontroli i za sprawą „Solidarności”, doprowadzi do upadku ZSRR.
Stan wojenny w Polsce stłumił wrzenie, ale kryzys się pogłębiał. Ekonomia socjalistyczna najskuteczniej niszczyła ten system. W 1989 roku, władze wykorzystały gorbaczowską odnowę i zdecydowały się na rozmowy z opozycją. Okrągły stół to nic innego, jak przyznanie się Władzy Ludowej do klęski. Był to jednocześnie wyraz dobrej woli i troski o kraj, obydwóch stron.
Ten system z olbrzymim aparatem władzy, wydawało się niezniszczalny, nie przetrwał u nas jednego pokolenia. Przeżyliśmy jego powstanie, rozkwit i upadek. Nie udało się przetworzyć człowieka, by bardziej dbał o wspólne niż o swoje. Na populistyczne hasła dało się nabrać wiele narodów i wszystkie bez wyjątku, zapłaciły za to olbrzymią daniną w ludziach, utratą praw obywatelskich i zacofaniem. Najwięcej ludzi zginęło w łagrach sowieckich.
Choć dochodowość gospodarstw za Gierka znacznie wzrosła, wyraźnie postępował zmierzch świetności wioski. Gospodarze się starzeli, a następców nie było. Rozpoczęło się sukcesywne zdawanie ziemi na Skarb Państwa i przechodzenie na emerytury. Ziemię przejmował PGR.

Kresowe sioła rozwijały się na styku dwóch narodowości, co wywołało swoistą rywalizację i ukształtowało wielu społeczników i patriotów. Takich, którzy swoim przykładem i postawą, mobilizowali społeczność wiejską. Tam polskość i patriotyzm, trzeba było umacniać bezustanną walką - zaangażowaniem, jednością i pracą, wykuwać przywiązanie do kresowej ziemi. Milno było dużą wioską, więc nie sposób opisać wszystkich aktywnie uczestniczących w jego życiu. Można jedynie przytoczyć przykłady.
Ci wszyscy działacze i patrioci, po przesiedleniu z jeszcze większą determinacją podtrzymywali pamięć o przodkach i kresowym siole. Szczególnie aktywna była grupa rogoziniecka, która prawie od początku wszczęła starania o pozyskanie akcesoriów liturgicznych z naszego kościoła. Chcieli tymi pamiątkami, wzmocnić przywiązanie do Milna.
Część tego wywiózł ksiądz do Bojkowa, resztę Bogacz do Biskupic koło Kluczborka i tam przekazał je parafii Polanowice. Po załatwieniu formalności, większość perzedmiotów z Polanowic, 25.03.1962 roku, przejęli Antoni Zaleski (Maciołków) i Mikołaj Dec (Boguszów). Po dywany jęździł Stach Zaleski (Kudyndów) i Piotr Szeliga (Byrezów).

Mieczysław Dec-Krawców w książce „Wspomnienia dziadka cz.II” pisze: „Sprowadzenie tych rzeczy trochę mnie kosztowało, ale nie żałuję, bo to cenne pamiątki z naszego Podola. Na tą okoliczność jest sporządzony protokół”. Nie wiem jaką w tym odegrał rolę, ale w protokóle nie ma jego nazwiska. Na następnej stronie tej książki, jest z kolei zdjęcie z podpisem: „Odrestaurowany kielich mszalny z 1919 r. przez Annę i Mieczysława, ofiarowany do kościołóa w Rogozińcu”. Niektórzy twierdzą, że renowację sfinansowali z Antkiem Decem (Chajasi). Z tego opisu to jednak nie wynika. Jeden z tych kielichów, staraniem Józefa Krąpca, uroczyście przekazany został do kościoła w Pacholętach.
Mietek zgromadził sporo książek i materiałów o martyrologii kresowej ludności polskiej. Ma też chyba komplet wydań Edwarda Prusa, który do ostatnich dni dokumentował zbrodnie UPA. Należy do ścisłego grona krzewicieli pamięci o Milnie i Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej. W Rogozińcu aktywnie uczestniczył w życiu wsi. Z jego inicjatywy na frontonie kościoła umieszczona jest tablica, upamiętniająca pomordowanych przez UPA naszych rodaków z Milna i Gontowy. Swoją przeszłość szczegółowo opisał w książkach „Wspomnienia dziadka cz.I i II”. Obejmują one jego życie w Milnie i w Rogozińcu. Brakuje tylko przełomu 1946 i 47 roku. Obydwie mają znamienny podtytuł „Mów prawdę i tak ci nie uwierzą”. Brat Mietka Adolf (1930-1983), prowadził gospodarstwo i był organistą w Rogozińcu. Grał także z zespołem muzycznym na weselach, zabawach oraz innych imprezach.

Dom Pawła Franusiowego-Zaleskiego (1912-1994) na Milnie, znany był z patriotyzmu. Tutaj w pogawędkach też często wspominano tamte czasy. Zawsze mocno podkreślano atmosferę radości kresowego sioła – że było tam bardzo wesoło.

Antoni Dec-Chajasiów (1927-2009) z Kamionki, należał do cichych, ale gorących patriotów i propagatorów kresowej przeszłości. W Milnie był aktywnym członkiem samoobrony. To dzięki czujności takich jak on, ludność w porę została ostrzeżona i zdołała ukryć się lub zbiec w pole, w czasie napadu banderowskiego 11 listopada 1944 roku. Jego dom drażnił Ukraińców manifestowaną polskością i momo bliskości ukraińskich zabudowań, został spalony. Na Zachód, dwuetapowo dotarł z rodziną. W lutym 1945 roku siedlono ich w Jarczowie k. Tomaszowa Lub., skąd latem, mniejszą grupą, przenieśli się do Rogozińca. Tutaj od początku włączył się w nurt życia nowej społeczności, ale nie dał się wciągnąć w podejrzaną działalność.
Antoni jeździł na Podole, odwiedził rodzinne sioło, zwiedził Lwów i stanął na cmentarzu Orląt Lwowskich, by pokłonić się prochom dzielnych obrońców polskiego grodu i tej ziemi. Nigdy nie pchał się na afisz i nie zabiegał o poklask. Spoczywa w Rogozińcu.

Mikołaj Dec-Boguszów (1921-1999) Kamionka, Rogoziniec
Choć zapuścił tu korzenie, do końca swoich dni zachował żywą pamięć o rodzinnym domu, sąsiadach i tętniącej życiem wiosce. Wiosce, w której przeżył najpiękniejsze lata swojej młodości i razem z innymi, z Alfonsem Olejnikiem na czele, aktywnie uczestniczył w życiu społecznym i kulturalnym jej społeczności. Robił też dyżo zdjęć i dokumentował to życie dla potomnych.
7 kwietnia został zmobilizowany i skierowany do oficerskiej szkoły w Riazaniu. 15 marca w stopniu podporucznika, w 12 pp 4DP obejmuje stanowisko dowódcy kompanii. Brał udział (17-19.04) w przełamywaniu frontu na Odrze. Następnie z pułkiem nacierał w kierunku Berlina i uczestniczył w walkach o kanał Hohenzollernów. 2 i 5 maja zostaje ranny, ale nie opuszcza pola bitwy, nadal dowodzi kompanią i do szpitala udaje się dopiero po zakończeniu walk. 26 września zostaje zdemobilizowany. Do rodziny dołączył w Rogozińcu. Po Kursie Pedagogicznym we Wrocławiu, podejmuje pracę w szkole. W krótce wraca jednak do Rogozińca, by pomagać leciwym rodzicom w gospodarstwie. Miał bardzo szerokie zainteresowania, ale jego głównymi pasjami było pszczelarstwo i fotografia. Z aparatem prawie się nie rozstawał. Fotografował wszystkie niemal uroczystości w okolicy. Utrwalał też życie ziomków rozsianych po całym zachodzie i kraju. A także zniszczoną przez banderowców wioskę, w czasie wypraw do Milna. Pobudzał tym pamięć o dalekim Podolu i mieszkańcach rodzinnego sioła. Zorganizował koło PTTK w Rogozińcu oraz Koło Pszczelarzy w Zbąszynku. Po kursie otrzymał dyplom Mistrza Pszczelarskiego. Był również rzeczoznawcą w zakresie chorób pszczelich. Działał w Związku Inwalidów wojennych i ZBoWiD. Przez wiele lat pełnił funkcję skarbnika kościelnego. Za tą działalność otrzymał liczne odznaczenia i dyplomy. Za walkę z najeźdźcą, został odznaczony Krzyżem Walecznych, Medalem Zwycięstwa i wieloma innymi orderami, a Uchwałą Rady Państwa, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Na łożu śmierci (nowotwór) ze wzruszeniem przyjął Medal Żukowa. Zmarł 29 kwietnia 1999 roku. Spoczywa w Rogozińcu.
To dzieło upamiętniania naszej przeszłości, kontynuuje jego córka Maria Zaleska. Niezmordowana propagatorka spraw kresowych i wręcz pasjonatka Milna. To z jej inicjatywy odbywają się coroczne spotkania Milnian i Gontowian.

Zaleski Stanisław-Kudyndów (1924-2007) Bukowina, Rogoziniec
Po mobilizacji, razem z innymi, znalazł się w obozie wojskowym w Sumach. Stąd w maju skierowany został do szkoły podoficerskiej w Kiwercach. W stopniu plutonowego otrzymał przydział do samodzielnej kompanii fizylierów w 10p 4D. We wrześniu skierowano ich na front nad Wisłą pod Warszawą. Tam został ranny i przewieziony do szpitala. W grudniu ponownie skierowano go na front na Pradze. Po sforsowaniu Wisły i zdobyciu Warszawy, kolejne etapy jego walki to Bydgoszcz, Złotów, Złocieniec, Drawsko Pomorskie i inne rejony Wału Pomorskiego. Uczestniczył też w krwawych bojach o Kołobrzeg zdobyty 18 marca i przy przekraczaniu Odry pod Siekierkami. Następnie po kolejnych bojach, włączony został z jednostką, w pierścień zamykający Berlin. Do miasta nie weszli. Wiadomość o kapitulacji zastała ich w lesie. Stąd zostali przerzuceni do walk nad Olzą, a następnie w Bieszczady z bandami UPA. Do Rogozińca podobnie jak Mikołaj, dotarł z bliznami, bagażem tragicznych wspomnień oraz sporym woreczkiem medali i odznaczeń wojennych. Resztę życia poświęcił rolnictwu. Zmarł 18.02.2007 roku. Spoczywa na cmentarzu w Rogozińcu.
Mam przed sobą jego zdjęcie ślubne z Józefą Poszwą. Dzierzgów 1948 rok. Obok młodych ich matki, Stefka Poszwa i Kaśka Mateuszkowa. Za nimi Janek Łoik, Jaśko Czyrwińskiego z Paświska w towarzystwie Celki i Stefki Szewcowej, Bolek Hryciów, Janka Rarogowa, Bronek Olejnik, Piotrek Łucyk, Sobek Macułów, Milka i Stefka Mateuszkowa z mężami i inni. Sami swoi. Ani jednej obcej twarzy. Wszyscy w pełni sił i młodzieńczej werwy. Jak to szybko przeminęło. Zaledwie parę osób z tego licznego grona zostało.



Adolf Głowacki:
NIEZWYKŁE CZASY, LUDZIE I ZDARZENIA...

 

 

następna
część