Władysław Bieniaszewski (1920-2016)
Dodane przez Adolf dnia Maja 03 2016 17:52:25
Władek urodził się w urokliwej, rozłożonej u stóp i na zboczach góry wiosce. Od pokryć gontami, nazywano ją Gontową. Hasał po jej stokach i ze szczytu cieszył oczy piękną panoramą okolicy. Przy dobrej pogodzie widać z niej było połyskujące kopuły poczajowskiego monastyru, a nawet szczyt wierzy klasztoru w Podkamieniu. Dziesiątki razy przemierzał pieszo trasę do tego sanktuarium, by uczestniczyć w podniosłych uroczystościach, dziękować Maryi za zdrowie i prosić o opiekę dla całej rodziny. Chodził też na odpusty do niezwyciężonego Zbaraża. W dni targowe, wielokrotnie przyglądał się ruinie zamku, dawnej siedziby hetmanów Kamienieckich, Potockich i książąt Wiśniowieckich w Załoźcach.
Rozszerzona zawartość newsa
Władek urodził się w urokliwej, rozłożonej u stóp i na zboczach góry wiosce. Od pokryć gontami, nazywano ją Gontową. Hasał po jej stokach i ze szczytu cieszył oczy piękną panoramą okolicy. Przy dobrej pogodzie widać z niej było połyskujące kopuły poczajowskiego monastyru, a nawet szczyt wierzy klasztoru w Podkamieniu. Dziesiątki razy przemierzał pieszo trasę do tego sanktuarium, by uczestniczyć w podniosłych uroczystościach, dziękować Maryi za zdrowie i prosić o opiekę dla całej rodziny. Chodził też na odpusty do niezwyciężonego Zbaraża. W dni targowe, wielokrotnie przyglądał się ruinie zamku, dawnej siedziby hetmanów Kamienieckich, Potockich i książąt Wiśniowieckich w Załoźcach.

W tej wiosce chodził do szkoły, przyswajał zasady wiary, uczył poszanowania bliźniego i patriotyzmu. Nie miał beztroskiej młodości - w wieku 6 lat stracił ojca, ale zawsze podkreślał atmosferę radości kresowego sioła. Przeżył też gorycz utraty niepodległości i okupację. W kwietniu 1944 roku poszedł na wojnę. Po przeszkoleniu w Riazaniu, wcielono go do II Armii Wojska Polskiego i powierzono dowództwo plutonu. Uczestniczył w walkach na kierunku czeskim. Pod Budziszynem Niemcy zamknęli ich w kotle, ale gen. Świerczewski po krwawych bojach, przerwał okrążenie.

Matka z córkami na miejscu przeżyła rzezie ukraińskie i zagładę sioła. Ponieważ była to czysto-polska wieś, po całkowitym ograbieniu, 23 grudnia została doszczętnie spalona. Na początku 1945 roku, razem z innymi przesiedlono ją do Rakowca koło Kwidzyna. Tam po wojnie dołączył do nich Władek. Tam też uległ czarowi powabnej krajanki i założył rodzinę. Pracował w organizacji „Służba Polce” w Gdańsku, a po jej rozwiązaniu wstąpił do milicji. Na stałe osiadł w Sopocie. Mieszkał z synem - obok za ścianą córka z rodziną. Wolny czas spędzał z żoną na działce. Śpiewał też w chórze kościelnym. W jednej z pieszych pielgrzymek do Częstochowy odparzył stopy i już do końca dokuczały mu związane z tym dolegliwości. Był jednym z najgorętszych orędowników utrwalania pamięci o kresowej przeszłości. W częstych wyjazdach odwiedzał dawnych sąsiadów, przyjaciół i bliskich. Był też na Kresach. Odwiedziny ojczystej ziemi, tak wspominał:

W 1977 roku byłem na Gontowie - a właściwie na tym pustkowiu, bo po wiosce nic nie zostało. Stanąłem na naszej górze i patrzyłem. Te same bliskie sercu wzgórza i doliny, pola i lasy. Od wschodu teren mocno pofałdowany, bardziej na południe Mała Góra, a za nią Berezowica. Od południa las, od zachodu Milno z kościołem bez wieży, a od północy przeklęte ukraińskie Basztki. Stanęła mi przed oczami wieś tonąca w bieli kwitnących sadów, dom, rodzice, bliscy, moje dzieciństwo i młode lata, koledzy i cała młodzież, sąsiedzi i znajomi. Wszystko jak żywe. Przy kościółku odezwał się dzwon, jego dźwięki wypełniły wioskę, przeleciały przez górę i zanikły w oddali. Po tym pociemniało mi w oczach od bezsilnej złości, następnie coś chwyciło za gardło, wstrząsnęło mną i gorzko zapłakałem. Długo tak stałem, łzy płynęły, a z nimi ból i żal za rodzinną chatą, siołem i ojczyzną, z której nas wygnano. Ziemio ojczysta przesiąknięta krwią moich rodaków, czy zabrzmi tu jeszcze ukryty w zboczu góry dzwon?
Ukraińcy z sąsiednich wsi opowiadali, że po wyjeździe Polaków, zimą, na zgliszczach wyły pozostawione psy i miauczały koty. Strach było tamtędy przejeżdżać. Później w piwnicach jak szczury kryli się, wyłapywani przez Rosjan banderowcy.

Gdy lata osłabiły zdrowie i nie mógł już jeździć po kraju prosił, aby przysyłać mu informacje ze spotkań kresowian i wydarzeń z ziemią przodków związanych.

W 2013 roku mocno przeżył zgon żony, a różne dolegliwości coraz bardziej przykuwały do łoża. Mimo dobrej opieki, w rozmowach telefonicznych nie krył, że wyraźnie słabnie. Ale nie narzekał - dziękował Bogu za sędziwe lata. Zakrzep w nodze wymusił operację. Niestety słabe serce nie wytrzymało obciążenia. 30 kwietnia oddał ostatnie tchnienie i podążył na spotkanie z kochaną Janiną. Odszedł jeden z ostatnich i zarazem najstarszych naszych krajan. Niech z Bogiem spoczywa.
Adolf Głowacki, Szczecin 1 maja 2016.