|
Nawigacja |
|
|
Milno na Podolu Najnowszy użytkownik:
Karolinaserdecznie witamy.
Zarejestrowanych Użytkowników: 159 Nieaktywowany Użytkownik: 0
Użytkownicy Online:
Gości Online: 4
Twój numer IP to: 44.200.94.150
Artykuły | 331 |
Foto Albumy | 67 |
Zdjęcia w Albumach | 1883 |
Wątki na Forum | 47 |
Posty na Forum | 133 |
Komentarzy | 548 |
|
|
|
|
|
|
Logowanie |
|
|
Zagłosuj na nas |
|
|
|
Korekta do książki Mieczysława Deca WSPOMNIENIA DZIADKA |
|
|
Korekta do książek Mieczysława Deca
WSPOMNIENIA DZIADKA
Dla pokolenia tutaj urodzonego, nasza kresowa przeszłość, ludobójstwo UPA, wygnanie, masowa wędrówka z Kresów Wschodnich na Zachodnie i początki na nowej ziemi, to już historia. Dlatego cenne jest każde opracowanie dokumentujące te niezwykłe, burzliwe, bolesne, trudne lata - ale nie może ono deformować prawdy. A do takich niestety należą książki Mieczysława Deca. Obrazują one lata wojny, wygnania i wrastania w nową ziemię, ale pisane są głównie „ku swojej chwale” i wprowadzają w błąd tutaj urodzonych. Starsi łatwo się w tym połapali, natomiast część młodych uwierzyła. I właśnie ze względu na to, choć z przykrością, ale w trosce o prawdę, przytaczam poniższe uwagi. Zobowiązuje mnie do tego osobiste zaangażowanie i dokumentowanie tych lat. Przy każdej podana jest strona książki.
10. Nie cztery, lecz rok (1915/16), linia frontu I Wojny Światowej przebiegała przez Milno. Ludność ewakuowano jesienią 1915 roku.
12-19. Brat Paweł jako zięć, nie mógł wnieść do Jakimczuków więcej niż oni mieli, bo ich gospodarstwo było trochę większe, ale nie należeli do bogaczy. Ponadto wracając, wszystko zabrał z powrotem plus posag żony. Jest to wywyższanie swojej rodziny, przez poniżanie innych. Zakup w krótkim czasie 2,5 ha ziemi i 4 lasu dębowego z 60 czereśniami, również ma ten cel. Ich całe gospodarstwo nie przekraczało 6 ha, a w niewielkim lesie, mogła rosnąć jedna dzika czereśnia. Tam nikt nie miał sadu z taką ilością wszystkich owocowych drzew.
26. Gontowa w końcowym okresie liczyła 420 mieszkańców. Liczba 1760, jaką podaje, jest czterokrotnie większa od rzeczywistej.
27. To nie jest obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy z naszego kościoła, lecz słynący cudami, Matki Bożej Podkamieńskiej.
30. Chór prowadzony przez samouka Sebastiana Czaplę, śpiewał na dwa głosy. Aranżacja na cztery, jest trudna nawet dla ludzi z muzycznym wykształceniem.
32. Gdyby jego siostra Emilia zabrała w posagu 6-7 morgów, puściłaby ich z torbami.
To kolejna uzurpacja zamożności i wysokiej pozycji we wsi. Taki areał miały średnie gospodarstwa. Nie mogli sobie pozwolić na to, nawet najbogatsi gospodarze.
41. Rosjanie wszędzie kwaterowali, ale nikt po nich nie musiał malować i dezynfekować mieszkania. Wojsko miało ruchome pralnie i łaźnie.
43. Za Rosjan, kierowniczką szkoły była Wojnarowska. Żona popa w okresie władzy komunistycznej, nie mogła zajmować kierowniczego stanowiska. Prawdopodobnie ze względu na brak nauczycieli, zatrudniono ją czasowo do nauki matematyki.
44. Propaganda mocno się nasiliła, ale nie słyszałem, aby ktokolwiek uczył się referatów Stalina na pamięć.
45. Rosjanie wywieźli na Sybir nie 20, lecz 5 rodzin. Innych, wciągniętych na listy, nie zdążyli, bo zaatakowali ich Niemcy.
75. Nie mógł uczęszczać na kurs z zakresu gimnazjalnego, bo nikt takiego nie prowadził. Zygmunt Bukowski tajnie uczył szóstą klasę.
78. Bolka Jakimczuka posądzano o współpracę z Niemcami, ale nie słyszałem, aby ktoś z jego donosu został aresztowany.
82-84. Mieszkała u nich jedna, być może dwie rodziny uciekinierów z Wołynia. Jak w dwupokojowym mieszkaniu, mogło się pomieścić 38 osób? Nie tylko oni dali schronienie tym ludziom. Ma tendencję do przesadnych liczb. Nawet czyraków na szyi miał 70.
85. Niemcy nie potraktowali obojętnie epidemii tyfusu, bo panicznie się tego bali. W 1943 roku została dość szybko opanowana przez to, że chorych przymusowo kierowali do szpitala.
86-91. Budowę okopów nadzorowali Niemcy. Oddziały ukraińskiej dywizji „SS Galizien” wkroczyły 5 marca, aby je obsadzić. Nie zdążyli jednak, bo o świcie 6, w trybie alarmowym, razem z Niemcami musieli uciekać z wioski. 7 marca Milno zajęły oddziały wojsk liniowych. Partyzanci później stacjonowali we wsi. Nie było też żadnych rabunków ani wycinania na żywo szynek świniom. To niedorzeczność. Odwrotnie. Z tymi gdzie kwaterowali, często dzielili się nadwyżkami kuchennymi. Wojsko rekwirowało żywność w banderowskich Baszukach i innych ukraińskich wioskach. Jakimś dziwnym trafem, wszystkie ważniejsze wydarzenia skupiają się wokół niego. Zwiad rosyjski też ulokował się w ich stodole.
97. Partyzanci rosyjscy walczący w Załoźcach ponieśli straty, ale nie zostali zmasakrowani jak pisze. Potwierdza to mieszkaniec Nowosiółki Władysław Łuciów, w książce „ W dolinie Seretu”.
98-112. Na ewakuacji w Szymkowcach, współpracował z NKGB w walce z UPA. Razem ze Stachem Marcjaszem wykrył 64 banderowców oraz kilkanaście magazynów ze sprzętem wojskowym i żywnością. Aresztowań dokonywał oddział „stribków”. Później otrzymał zadanie zorganizowania w Milnie Selrady (Gromadzka Rada) i samoobrony.
Striebitielnyje Bataliony utworzono znacznie później – gdy front przesunął się na zachód i UPA wznowiła działalność. Kryjówki przypadkowo wykrywali ewakuowani Polacy. W sumie wojsko aresztowało kilkunastu banderowców, a w Reszniówce znaleziono –też przypadkowo- jeden magazyn ze stęchłym zbożem.
Gdy w Reszniówce otruty został dziadek Józka Letkiego i zgłosili to Rosjanom, żołnierze znaleźli kryjówkę z wejściem z wychodka. W Szymkowcach byłem świadkiem wyciągania banderowców z kryjówki, z wejściem ze studni. Być może Mietek też jakąś wykrył.
Te sprawy są dobrze znane, bo w ten rejon ewakuowano całe Milno. W Zaródeczku między innymi przebywał Józek Krąpiec, w Szymkowcach Mietek, Edek Prus, Franek Majkut i ja, w Reszniówce Józek Letki, Bronek Zaleski, Jaśko Hawryszczak, Michał Pawłowski i inni.
Pisze też, że po powrocie, 24 czerwca, Rosjanie wyzwalali Tarnopol. To miasto zostało zdobyte 15 kwietnia 1944 roku. W czerwcu Rosjanie przełamywali front na zachód od Milna.
Selradę organizował Jan Zaleski (ojciec Władka z Warszawy), jeszcze przed ewakuacją. Z tego też względu, Jan nie został wcielony do armii. I to on zatrudnił tam Mietka, a nie odwrotnie.
122-128. Na stronie 124 jest rosyjskie zaświadczenia o jego walce z banderowcami, współpracy z NKGB i wykryciu wielu kryjówek oraz arsenałów bojowych UPA. Dowodził też samoobroną w Milnie i uczestniczył w walce z UPA w szeregach Striebitielnogo Bataliona. Wykazał się przy tym odwagą i bojowym kolektywizmem, za co komendant wystąpił z wnioskiem o odznaczenie go medalem „Za odwagę”.
W PRLu starał się o prawa kombatanckie i potrzebował dokumentu potwierdzającego jego walkę z UPA. Wystąpił, więc do stosownego urzędu w Tarnopolu, z opisem swoich osiągnięć. Wiedział, że nic nie znajdą w archiwach. I tak się stało. Potwierdzili, co opisał. Nic przez to nie ryzykowali. Mietek znacznie wzmocnił rangę dokumentu - podpisał, że to zaświadczenie o nadaniu medalu.
Wcześniej zgodnie z prawdą pisze, że nie zgłosił się do Striebitielnogo Batalionu w Załoźcach i za to, aż do wyjazdu, był ścigany. W II części (str.74) nawet skazany naśmieć. Rosjanie często po niego i Jaśka Zaleskiego przyjeżdżali. Kiedyś ostrzeżeni przez Józka Krąpca, w ostatniej chwili uciekali. Posypały się nawet strzały, ale obrali kierunek ucieczki na kopiących ziemniaki i Rosjanie musieli przerwać ogień. Sam sobie przeczy. Jednocześnie był ścigany i nagradzany.
Rosjanie nadawali takie medale za wybitne osiągnięcia bojowe, a nie za wykrywanie kryjówek z banderowcami.
129. Twierdzi, że Banderowcy porwali za niego czterech zakładników i zagrozili, że ich zabiją, jeżeli nie zgłosi się do sztabu UPA. Kreuje się tym, na dowódcę samoobrony. Odgrywał on ważną, jak wszyscy obrońcy, ale nie kluczową rolę. Trudno sobie wyobrazić, aby 17 latek dowodził Janem Zaleskim, Mikołajem Szeligą, Antonim Czaplą, Antonim Głowackim, czy innymi starszymi z autorytetem mężczyznami. Ta grupa dobrowolnie negocjowała. Potwierdził to Władysław Maliszewski. Banderowcy obiecywali zostawić wieś w spokoju, za wydanie kilku głównych obrońców. Jedna osoba nie osłabiłaby znacząco tej obrony. Jan Zaleski (Bogacz) konsultował się w tej sprawie ze Starym Hawryszczakiem, który zdecydowanie odradzał pertraktacje, bo to podstęp. Chcą osłabić obronę wioski, aby łatwiej ją zdobyć. I na tym się skończyło. We wsi nie było dowódcy samoobrony. Każda placówka wystawiała swoje warty i bronili jej ci, którzy mieli broń.
Przeszkolenie bojowe w tarnopolskim ugrupowaniu AK jakiegoś majora ”Sadka”, ma podbudować jego przywódczą rolę we wsi. Do tak ściśle zakonspirowanego dowództwa, mieli dostęp wyłącznie ludzie dorośli, pewni i sprawdzeni. Dziwne, że wśród nich znalazł się 17 letni Mietek z odległego Milna.
131-133. Wobec narastającego zagrożenia, pojechał z Edkiem Pawłowskim do Załoziec, by uzyskać zgodę Rosjan, na wymarsz załozieckiej samoobrony do Milna, gdy zostanie zaatakowane przez banderowców. Nic jednak nie wskórali i brawurową ucieczką z odbezpieczonymi granatami, musieli ratować się przed aresztowaniem.
Załoźce nie były otoczone rosyjskim kordonem i ta grupa mogła wyjść z miasteczka, o dowolnej porze. Przeszkodą była odległość i szczupłe siły. Jest to ponowne uzurpowanie przywódczej roli we wsi i zmyślanie niebezpieczeństw, na jakie się przez to narażał.
Przesadził też z uzbrojeniem UPA. Banderowcy mieli dużo broni maszynowej, granatów i kilka moździerzy. Samochody i kukuruźniki, nie stanowiły wyposażenia konspiracyjnych oddziałów.
138-143. Zgodnie z prawdą pisze, że napad banderowski odpierał z rkm-u, na swojej placówce. Dyski pomagał ładować Józek Pawłowski. Próżno by szukać w książce wzmianki o innych obrońcach. Wspomniał jedynie, że obok grał seriami karabin Krakowiaka. Jest natomiast uwaga o ucieczce Władka Letkiego, ze swojej placówki. Z relacji Franka Majkuta wynika, że zacinała mu się taśma i razem z Mikołajem Szeligą, w ostatniej chwili wycofali się na podwórze Bogacza po drugiej stronie ulicy. Ledwie ludzie na rozkaz Mikołaja uciekli z murowanej stajni, drogą od kościoła biegli już banderowcy. Jego mama chciała jeszcze wypuścić zwierzęta, ale nie zdążyła, bo wpadli na podwórze. Z tego wynika, że grupa z Władkiem, wycofała się mniej więcej w tym, co i on czasie.
Myśl o zaatakowaniu samotnie wycofujących się banderowców w wąwozie koło Krakowiaka, oraz grupą Krasowiczyny, to w tamtych warunkach niedorzeczność i zmyślony heroizm.
Po napadzie nie stracił głowy. Zorganizował zakwaterowanie ludzi, wyznaczył schrony i nowe placówki obronne. To kolejne przypisywanie sobie nieprawdziwych zasług. Pogorzelcy sami lokowali się u krewnych i sąsiadów. Nikt tego nie organizował. A rola samoobrony sprowadziła się do czuwania i ostrzegania. Praktycznie przed każdym przepełnionym ludźmi domem, ktoś czuwał nocą. Od Józka Pawłowskiego wiem, że on, Bolek Letki i Józek Pączek, pełnili też ruchome warty we wsi. O Mietku nie wspominał. W razie zagrożenia, ludzie uciekali w pole, lub kryli się w piwnicach spalonych domów.
150-158. Po pogrzebie zamordowanych 11.11.1944, pojechał do Tarnopola i w porozumieniu ze swoim przełożonym z AK majorem „Sadkiem”, podjął decyzję o ewakuacji ludności. Załatwił też oddelegowanie do Załoziec dwóch pracowników PKWN, którzy mieli wystawiać karty ewakuacyjne. Gdy po 3 dniach wracał, płonęła Gontowa, a wszyscy ludzie pieszo i wozami, uciekali do Załoziec.
Urzędy przesiedleńcze organizowali i nadzorowali Rosjanie, a nie 17 letni chłopcy. To im zależało na szybkim usunięciu Polaków. Choć formalnie można było zostać, decydowaliśmy się na wyjazd, by ratować życie. Gontowa została spalona nie w listopadzie, lecz miesiąc później, 22 grudnia. Nie było też żadnej masowej ucieczki ze wsi. Ludzie stopniowo przenosili się do Załoziec. Gontowa opustoszała dopiero po pożarze, a Milno na Nowy Rok.
Krytykowany przez niego Futryk, to jeden z najzacniejszych Ukraińców we wsi. Do końca nie poddał się UPA i mimo zagrożenia, przyjmował na nocleg Polaków. Trzymał też na zmianę, wartę przed domem. Przy zamordowanych kobietach u Gałuszów powiedział: „Tak ludzie nie postępują”. Tymi prostymi słowami, uznał banderowców za zwykłych zbrodniarzy. Jeżeli Mietek dał mu coś na przechowanie, mógł to w każdej chwili odebrać.
157-159. Mężczyźni tworzyli zamkniętą grupę i młodzież nie miała do niej wstępu. Dziwne, że on wie gdzie komendant Michał Dec, ukrył dokumentację AK. W warunkach konspiracji, tylko 2-3 najbardziej zaufane osoby w to wtajemniczano.
Wykołował majora Zikowa i wmówił mu, że nie jest tym Decem, którego szukają. Uczestniczył też w akcji poszukiwania tego właściwego. Rosjanie nie byli tak naiwni, nikomu nie ufali i niczyich informacji nie przyjmowali na wiarę. Każdego podejrzanego, na wszelki wypadek, do wyjaśnienia zamykali i szczegółowo sprawdzali. Ponadto skoro –niby- od Szymkowiec współpracował z nimi, to był tam dobrze znany.
160-173. Na prośbę ks. Bajera z Reniowa, zorganizował i dowodził grupą mileńską, konwojującą urzędników do Tarnopola. Jednym wozem powoził Baran – kowal, drugim Władysław Czapla z Kamionki. Córka Barana, Maria, zaprzecza by ojciec jeździł z Załoziec do Tarnopola. Bronek Czapla potwierdza udział brata i Antoniego Deca, ale nie ich wozem. W drodze powrotnej nawet zostali ostrzelani. Takich wyjazdów nie organizowali księża, tylko Rosjanie. Konwój zabezpieczali członkowie załozieckich stribków, pod dowództwem rosyjskim.
Według Hawryszczaka, oddział stribków z Hłuboczka mógł natknąć się na załoziecki, jadący po zabitego gdzieś w tym rejonie Rosjanina. Pamięta taką wyprawę, bo mieszkał w pobliżu Wojenkomatu. Twierdzi też, że rosyjscy dowódcy zupełnie inaczej się nazywali niż podaje Mietek. Niewykluczone, że spotkanie z tamtymi stribkami nastąpiło w czasie wyjazdu urzędników. Tak czy owak, taką grupą zawsze dowodził Rosjanin. Mietek w tym czasie był ścigany, nie mógł, więc nawet uczestniczyć w takiej wyprawie.
Edek Prus w Legendzie Kresów, również opisuje incydent ze stribkami z Hłuboczka, ale zupełnie inaczej to przedstawia.
We wspomnieniach zamieszczonych w książce Władysława Łuciowa „W Dolinie Seretu” pisze, że przyszło do niego trzech księży w sprawie ewakuacji. Oni mieli zorganizować transport kolejowy, on konwój na stację.
Tymi sprawami również zajmowali się wyłącznie Rosjanie. Gdyby księża chcieli się do tego włączyć, rozmawialiby ze starszymi, a nie 17 latkiem. Ponadto, jeżeli mieli do kogoś jakąś sprawę, zapraszali go do siebie.
W tym kontekście, trudno poważnie potraktować jego odwiedziny tajemniczego majora Sadka i dość ryzykowny powrót z Tarnopola z Ukraińcem. A także przepędzenie ze wsi Ukraińców zabierających ziemniaki i drewno. Gdyby tak postąpił, zrobiliby zasadzkę. Wiedzieli którędy będzie jechał do Załoziec. List Jana Klima z Dobrzyc (str.76), byłego członka hłubockich stribków, jest reakcją na wspomnienia Mietka zamieszczone w 34 numerze Głosu Podolan. Klim sądził, że ma do czynienia z autentycznym uczestnikiem tego incydentu.
165-166. W Ihrowicy zginęło 90, a nie 170 Polaków. Ten mord opisał Jan Białowąs w książce „Zdawało się, że pomarli, a oni wciąż żyją”.
173-174. Rosjanie przy wyjeździe Polaków na stację do Zborowa, kontrolowali tylko te furmanki, które podejrzewali o wywożenie broni. Przeważnie na podstawie donosów. Między innymi zrewidowali wóz Władysława Czapli. Mietek pisze, że gdy go aresztowali, lejce przekazał szwagrowi Pawłowi Zaleskiemu i poszedł pokazać stojak gdzie zostawił broń po akcji. Jak mógł otrzymać broń i brać udział w akcjach, skoro był ścigany?
WSPOMNIENIA DZIADKA cz. II
17. Jest to zwykłe przypadkowe zdjęcie z oficerem rosyjskim, a nie żaden instruktaż jak należy walczyć z banderowcami. Po wkroczeniu Rosjan, UPA zapadła się pod ziemię i wówczas panowało przekonanie, że już się nie dźwignie.
23-24. Koło Tomaszowa Lubelskiego nie było większego zagrożenia banderowskiego. Gdy spalili jedną z przygranicznych polskich wiosek, AK w odwecie spaliła ukraińską. W tym rejonie Polacy dominowali. On mieszkał w pobliżu miasta, a wiele w Wierszczycy i Jarczowie, bliżej granicy i nikomu nic się nie stało. Do Przemyśla wyjechali nie ze względu na zagrożenie, lecz skuszeni większymi gospodarstwami. Tam dopiero znaleźli się w strefie działalności UPA i jeszcze w tym roku, przenieśli do Rogozińca.
35-41. W Rogozińcu zameldowali się 13 grudnia 1945 roku, jako jedni z ostatnich, gdy już wszystko, co lepsze, było zajęte. Mietek pisze o niesprawiedliwym systemie osiedlania na zasadzie pierwszeństwa, który krzywdził później przybyłych przesiedleńców. A także o początkowej biedzie i ciężkiej pracy na kawałek chleba.
Być może z tych pobudek powstał w 1946 roku rogoziniecki rabunkowy odłam organizacji AK „MARIA”. To tylko domysł. Nie wypowiadam się na ten temat, bo nie znam tych spraw. Zainteresowanych odsyłam do artykułów Stefana Cyraniaka „Bolesna prawda o PZWZ AK Maria”, zamieszczonych w Kurierze Międzyrzeckim z 1989 roku, jego książki „Za kratami bezpieki” wydanej w 2010 roku i do żyjących jeszcze świadków tych wydarzeń. S. Cyraniak nazywa ją bandycką mafią Downara-Waraksy.
74. Aresztowanie, przesłuchanie i maltretowanie przez UB, wątpliwe. Przecież wszędzie był dobrym i cenionym pracownikiem. Prowadził nawet objęty klauzulą tajności referat wojskowy. Takie sprawy powierzano zaufanym i sprawdzonym ludziom. Dlaczego, więc mieli by go aresztować? Ponadto zarzuty UB, że na wschodzie był nielojalny wobec władzy radzieckiej, mógł spokojnie odeprzeć współpracą z NKGB i medalem za odwagę. Pisze też, że na UB nie przyznał się do wydania na niego przez NKGB wyroku śmierci. Trudno się w tym połapać. Jednocześnie był nagradzany i ścigany. Jedno przeczy drugiemu.
Na przełomie 1946 i 47 roku, ukrywał się w Pacholętach i ujawnił dopiero po amnestii ogłoszonej 22 lutego 1947 roku. Na uwagę, dlaczego nie wspomina o tym w książce odpowiedział, że pełnił tam specjalną misję i kiedyś zagraniczni historycy to opiszą. Musiały to być zadania wyjątkowej wagi, bo nawet tajne archiwa z tego okresu są już udostępnione. Dla rozwiania wątpliwości, przysłał mi artykuł „Żołnierze Wyklęci”, z wymienionym Rogozińcem i okolicznymi miejscowościami, gdzie działało wówczas AK. Dodał też, że swoi obrzucają go błotem. Skoro jest niedocenianym „żołnierzem wyklętym” i w Pacholętach pełnił tak ważną misję, po co fikcją ubarwia życiorys, zamiast tłustym drukiem opisać te doniosłe osiągnięcia. S. Cyraniak daje zupełnie inną ocenę rogozinieckiej grupy.
Dodam, że cenią go za obronę wioski przed banderowcami i za inicjatywę oraz współudział wmurowania płyty w rogozinieckim kościele, poświęconej pamięci zamordowanych przez zbrodniczą UPA.
Ta tajemnicza przeszłość, ani nawet powitanie biskupa, jakoś nie zaszkodziły mu w karierze zawodowej i awansie na kierownicze stanowisko. Jan Zaleski, ojciec Władysława z Warszawy, został zwolniony z pracy w gminie tylko za to, że nie chciał wstąpić do partii.
113-119. W tajemnicy i dużym zagrożeniu, długo starał się o przedmioty liturgiczne z Milna. Nie żałuje jednak trudu, bo to cenne pamiątki. Nie wiem, jaką odegrał w tym rolę, ale w protokóle na który się powołuje, nie ma jego nazwiska. Jest tam też zdjęcie z podpisem: „Odrestaurowany kielich mszalny z 1919 r. ofiarowany przez Annę i Mieczysława, do kościoła w Rogozińcu”. Ani słowa, że pamiątki te przywieźli z Polanowic, Antoni Zaleski i Mikołaj Dec, a renowację sfinansował z Antkiem Decem. Nie ma też wzmianki, że po dywany jeździł Stanisław Zaleski i Piotr Szeliga. Jeden z tych kielichów, staraniem Józefa Krąpca, uroczyście przekazany został do Pacholąt.
Zasługi Mietka dla Rogozińca, pozostawiam ocenie miejscowej społeczności. Nie znam tych spraw.
129. Wcześniejsze przejście na emeryturę w atmosferze zagrożenia, zupełnie niezrozumiałe. Dwaj panowie z UB przebywali u niego, bo do końca był przewodniczącym starych Związków Zawodowych. Traktowali go, więc jako bratnią duszę. Ponadto, jak pisze, na jego wniosek kontrolowali Solidarność.
W książkach uderza sterylne wyizolowanie swoich spraw. Żadnych przykładów zasług czy choćby godnych uwagi czynów współtowarzyszy. Żadnych autorytetów i zasłużonych starszych ludzi. Wszędzie sam dominuje. Aby podbudować swoją pozycję, nie zawahał się przywłaszczyć dokonań, a nawet poniżyć innych ludzi.
Współpraca z NKGB i sukcesy w walce z UPA, odznaczenie medalem „Za odwagę”, zadanie zorganizowania Selrady, organizacja i dowództwo samoobrony, wyrok śmierci, porwanie zakładników za jego głowę, szkolenie bojowe w oddziale AK majora „Sadka”, brawurowa ucieczka z Załoziec, organizacja samoobrony i zakwaterowań po napadzie, zamiar samotnego zaatakowania wycofującej się bandy, podjęcie decyzji o ewakuacji ludności, organizacja biura przesiedleńczego, dowodzenie konwojem do Tarnopola, organizacja z trzema proboszczami wyjazdu ludności i wiele innych dokonań, to sporo jak na 17 latka. Później życie też nie skąpiło mu odpowiedzialnych zadań i przykrych doświadczeń. Walczył w AK, pełnił ważne misje po za domem, był maltretowany przez UB, mimo zagrożenia witał biskupa i sprowadził do Rogozińca przedmioty liturgiczne, a na koniec, w atmosferze zagrożenia, musiał przejść na wcześniejszą emeryturę. Nigdzie nie unika odpowiedzialności i najtrudniejsze zadania bierze na swoje barki. Wszystko to zabezpiecza klauzula tajności i „mocnymi” dokumentami. Daje też motto: „Mów śmiało prawdę i tak ci nie uwierzą”.
To nie są wyłącznie moje spostrzeżenia. Rozmawiałem na ten temat z Józkiem Krąpcem, Frankiem Majkutem, Jaśkiem Hawryszczakiem, Bronkiem Zaleskim, Józkiem Letkim i innymi starszymi krajanami. Wszyscy byli zaskoczeni i zdumieni tymi sukcesami. Zarówno tam jak i tutaj, nie żył w izolacji i jego przeżycia są znane. Ryzykowne przyjął założenie, że po latach można już ludziom wiele wmówić. Liczba świadków mocno zmalała, ale żyjący nie mają zaniku pamięci. Wiele trudu włożyłem by młodym przekazać prawdziwy obraz naszej przeszłości i czuję się w obowiązku chronić ją przed zniekształceniami. Tym bardziej, że książki rozprowadził w różnych środowiskach. Przedruki fragmentów, ukazują się też w miejscowej prasie i „Głosach Podolan”. Najwyższy czas na korektę. Mam nadzieję, że chociaż naszą młodzież wyprowadzę z błędu.
Adolf Głowacki
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
dnia października 24 2013 18:25:30
str.27- Jest to Cudowny Obraz Matki Bożej z Podkamienia , obecnie znajdujący się we Wrocławiu w kościele OO, Dominikanów a nie obraz z kościoła w Milnie |
dnia marca 11 2014 22:10:50
Sprostowanie dot. " Drużynowego, nauczyciela, ppor. Zygmunta Bukowskiego ps. Badunia" o którym jest mowa w książce
Pan Z. Bukowski przybył do Milna wraz z kolegą mając 18 lat. Nie miał stopnia wojskowego i nie był nauczycielem bo był za młody. Nie miał też ps. Badunia. Dom rodzinny na Wołyniu został spalony przez UPA i nie miał gdzie wracać. Zamieszkał w Milnie u p. Krąpców pomagając w gospodarstwie i zaczął uczyć syna gospadarza . Gdy zorientował się, że wie więcej od młodzieży z Milna zaczął ich uczyć matematyki i historii. W dniu mobilizacji w Milnie poszedł razem z Władysławem Krąpcem do wojska. Był w Szkole Oficerskiej w Riazaniu i służył w II Armi WP. |
|
|
|
|
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
Oceny |
|
|