|
DAWNI MILNIANIE – PRZYSIĘŻNY JASKO ZAJĄC
W protokole z pobicia owczarza Podpieniaka z 1841 roku zachowały się oryginalne słowa Jaśka Zająca, który występował w tym dokumencie jako świadek
"Nazywam się Jaśko Zając, rodem z Milna, lat mam 55, religii rzymsko katolickiej, żonaty, ojciec siedmiorga dzieci, posiadam tu gront pańszczyźniany. Chałupę niedawno przez pożar ognia utraciłem, byłem raz za pobicie Złodzieja w Indygacyi i Kryminałem karany".
Według wieku podanego do protokołu, Jaśko Zając urodził się około 1786 roku. Dodatkowych informacji o nim dostarczają nam rzymskokatolickie księgi kościelne z parafii Załoźce. Był synem Jacka Zająca i Reginy (prawdopodobnie zd. Spur). Żoną Jaśka żoną była Maria z domu Wojtyna, córka Wawrzyńca i Jadwigi, lub córka Franciszka (niejasne zapisy). Mieszkali w domu nr 147 w Milnie, na przysiółku Bukowina.
Według zapisu w księdze zgonów, w marcu 1836 roku w domu nr 147 w Milnie zmarła ze starości (oryginalna przyczyna zgonu "Senectus") Regina Zając, wdowa - zapewne matka Jaśka Zająca. Jeśli księga nie kłamie, dożyła pięknego wieku - 101 lat. Czyli sama urodziła się około 1735 roku, a syna Jaśka wydała na świat w 1786 roku, mając już 51 lat. Jest to możliwe, ale prawdopodobny jest także jakiś błąd z tym wiekiem. O ojcu - Jacku Zającu nic niestety nie wiemy, poza tym, że występował jako gospodarz w metrykach józefińskich w roku 1786. Wówczas dom Zająców nosił numer 133. Między rokiem 1786 a 1825 doszło do jakieś zmiany numerów konskrypcyjnych w Milnie, bo w metrykach franciszkańskich z 1825 roku na działce o tym samym starym numerze 31, czyli w tym samym miejscu, stał dom o numerze 147. Gospodarzył w nim już Jaśko Zając. Jacek umarł prawdopodobnie między 1787 a 1815 rokiem, bo w dostępnych rocznikach (od 1816) nie mamy zapisu o jego zgonie.
Ze spisu poddanych z Milna w 1826 roku ( Inwentarz Ekonomiczny Dóbr Milna, Kamionki, Podlisek y Gontowy w moc Rozporządzenia Wysokich Ces. Król. Sądów szlacheckich Lwowskich dnia 20 Października 826 do Nru 24904. wypadłego w celu ustanowienia sądowego Szacunku przez C.K. Urząd komorniczy Złoczowski wprowadzony, spisany, a przez Ces. Kroll. Urząd cyrkularny sprawdzony, i potwierdzony) dowiadujemy się, że Jaśko Zając był gospodarzem półłanowym. W roku 1826 posiadał w gospodarstwie dwa konie. Rocznie musiał odrabiać 64 i pół dni ciągłych pańszczyzny, 6 dni szarwarków, uprząść 1 motek włókna z pańskiego przędziwa oraz złożyć daninę w naturze: 16 garncy owsa, pół kapłona, dwie kury i 22 jaja.
Dom Zająców spłonął razem z innymi w wielkim pożarze Bukowiny 17 listopada 1841 roku. Dokument "Konsygnacja wydanego Zboża pogorzelcom na Żywność i Zasiew", podaje nam, że w domu Zająców mieszkało wtedy 12 "dusz". Pierwszą "familię" tworzył Jaśko Zając z żoną i siedmiorgiem dzieci, oprócz tego w domu mieszkał syn Marcin Zając z żoną i siostra Jaśka. Tą siostrą była niezamężna Anna Zając, która zmarła w 1847 roku w wieku 60 lat, czyli urodziła się około 1787 roku.
W tym dokumencie o pogorzelcach jest informacja, że przed pożarem Zającowie trzymali już w gospodarstwie 5 koni, 4 sztuki bydła, 4 owce i 3 świnie. Czyli zamożność Jaśka znacznie się poprawiła od 1826 roku, był bogatym gospodarzem. Niestety dom (i pewnie część dobytku) zabrał mu ogień.
Tak jak inni poszkodowani mieszkańcy Bukowiny, Jaśko Zając i jego domownicy dostali od dominium materiały na budowę nowej chaty i budynków gospodarczych, oraz kartofle i ziarno na żywność i zasiew.
Ciekawa wydaje się informacja z protokołu o siedmiorgu dzieciach, podczas gdy w dokumencie o pogorzelcach jest wymienionych tych dzieci ośmioro (siódemka z Jaśkiem i ósme dziecko - syn Marcin - jako osobna "familia"). Być może w dokumencie o pogorzelcach jest błąd i Marcina policzono dwa razy. Albo Jaśko, zeznając do protokołu, policzył tylko dzieci na swoim utrzymaniu, bez dorosłego już syna.
Z ksiąg kościelnych wiemy tylko o siedmiorgu dzieciach Jaśka Zająca i Marii zd. Wojtyna, które na pewno żyły w 1841 roku. Ósme dziecko, córka Magdalena, zmarło w niemowlęctwie i na pewno nie było brane pod uwagę.
Zając Magdalena (ur. 1816, zm. 1817)
Zając Marcin (ur. 1817), mąż Anny zd. Lis
Zając Michał (ur. 1822), mąż Marii zd. Gałusza
Zając Józef (ur. 1824), mąż 1) Marii zd. Letkiej, 2) Marii zd. Majkut 1mo voto Gaździckiej
Zając Agnieszka (ur. 1827), po mężu Letki, żona Jakuba Letkiego
Zając Błażej (ur. 1829), mąż Marii zd. Pacian
Zając Anna (ur. 1831), po 1-szym mężu Myśliwiec, po 2-gim Kozak, po 3-cim Hawryszczak, żona 1) Tomasza Myśliwca, 2) Łukasza Kozaka, 3) Jana Hawryszczaka
Zając Jan (ur. 1833)
Jaśko Zając wspomina w protokole o swojej kryminalnej przeszłości ("byłem raz za pobicie Złodzieja w Indygacyi i Kryminałem karany"). Trafiliśmy na informację, że odsiadywał karę we Lwowie, w przerobionym na więzienie dawnym klasztorze karmelitów. W roku 1839 przebywał przez jakiś czas w jednej celi z więźniem politycznym, Julianem Horoszkiewiczem.
"Ciekawą jest rzeczą do zanotowania, że w ogólnej liczbie przestępców, z którymi mieszkałem - a miałem ich przynajmniej czterdziestu - z obrządku łacińskiego było tylko dwóch: jeden fagas lwowski, za kradzież, drugi chłop, gospodarz zamożny, przysiężny z Milna, za męczenie złodzieja, koniokrada, do przyznania winy." (Julian Horoszkiewicz: Notatki z życia. Część pierwsza. Rękopis, dostępny na stronie internetowej Dolnośląskiej Biblioteki Cyfrowej.)
Na pewno chodzi tu o Jaśka Zająca - "przysiężny z Milna". Nie wiemy, niestety, jak wysoki wyrok otrzymał. Oprócz tej krótkiej wzmianki (bez nazwiska) we wspomnieniach Horoszkiewicza, nie trafiliśmy na inne źródła. Dzięki Horoszkiewiczowi możemy za to napisać, jak wyglądało życie więźnia w dawnym klasztorze karmelitów, w czasach gdy odsiadywał tu karę Jaśko.
Cele były dość niezdrowe - kamienne mury, w celach położonych w najniższej kondygnacji wilgoć. Ogrzewano je paląc w piecach dwa razy dziennie. Do spanie były łóżka "którego posłanie stanowił jakiś ciemny siennik, bez poduszki i koc podarty". Sąd udzielał zgody na używanie przez skazanych własnej pościeli, o ile dostarczyła je rodzina. Lecz nie wiadomo, czy Jaśko Zając z tego skorzystał. Z Milna o Lwowa było przecież bardzo daleko. Można też było zlecać drobne zakupy za własne pieniądze, jeśli takowe były zdeponowane w sądzie (i sąd wyraził zgodę). Okna w celach, pomimo krat i siatki, były zwykle zaryglowane. Osadzonych wypuszczano na przechadzki po dziedzińcu więziennym - dwa lub trzy razy na tydzień, po pół godziny.
Raz dziennie, z rana, wydawano więźniom dzban z wodą, oraz chleb. "Bocheneczek chleba czarnego (zmięszanego dla wagi z pewną ikością piasku; dla objętości, z otrębami i sieczką) na cały dzień. W południe roznoszono w cebrach zupę i sałamachę. Więzień obowiązany był wyjść przed drzwi z miskami; do jednej, aresztant na wyroku, wlewał mu miarową, blaszaną łyżkę zupy, do drugiej, drugi aresztant stojacy koło cebra, namierzył mu takąż łyżkę sałamachy. Zupą, był trzy razy na tydzień rosół, to jest solona trochę woda, w której gotowało się mięso; bez żadnej zakrzyszki, żadnego zasypania. Do tego rosołu wrzucał inny aresztant palcami z osobnego szaflika, odważony, siedmiołutowy, kawałek mięsa. Trzy razy na tydzień dawano barszcz (żytny, nie burakowy), raz zupę kminkową lub krupnik. Drugą potrawą, czyli sałamachą, bywały kasze, hreczana, jęczmienna, jaglana, raz na tydzień, fasola, albo groch i kartofle. Chorzy lub przez sąd uwzględniani, dostawali chleb pytlowany i w dwóch garneczkach wikt nazwany szpitalnym; codzień mięsny i dodatek urozmaicony". Łyżki wydawano drewniane.
Mimo pobytu w "kryminale" Jaśko Zając nie stracił łask u dziedzica i urzędników dominium. A co więcej - nadal pozostawał przysięgłym, czyli traktowano go jako człowieka honorowego. Wyraźnie tu widać, że nie miano mu za złe takiego brutalnego potraktowania schwytanego koniokrada - o ile wręcz nie zrobił tego w interesie dominium. I że samo dominium Milno nie miało nic wspólnego z jego uwięzieniem. Prawdopodobnie ten zmaltretowany człowiek po odstawieniu do cyrkułu w Złoczowie poskarżył się jakoś, lub urzędnicy cyrkularni sami wszczęli śledztwo, na widok jego stanu. W każdym razie złodziej chyba przeżył, inaczej Zając odpowiadałby za zabójstwo. Ale panu mandatariuszowi z Milna - wówczas był nim Grzegorz Bubella, człowiek niezbyt lotny, sądząc z korespondencji służbowej dziedzica Pawlikowskiego - nie udało się wybronić milniańskiego przysięgłego przed cesarskim sądem i "kryminałem".
Jako przysiężny pobierał od dominium pensję. W roku 1841 były to 3 floreny kwartalnie. W roku 1842 podniesiono mu pensję do 7 florenów 30 krajcarów kwartalnie, czyli 30 florenów rocznie. Dostawał też pieniądze na buty - 4 floreny rocznie. I takie wynagrodzenie pobierał przez kilka następnych lat. Ostatni raz zapłacono mu w listopadzie 1845 roku, za czas od 1 czerwca do 1 września 1845. We wrześniu, razem z Błażkiem Myśliwcem i wójtem Andruchem Olejnikiem trzymali także w darowiźnie po jednej furze drewna na opał.
Przed pierwszym października 1845 wydarzyło się jednak coś, o czym nie wiemy - i Jaśko Zając przestał być przysiężnym w Milnie. Od 1 października był już zatrudniony na tym stanowisku i z takąż kwartalną pensją 7 florenów 30 krajcarów Jędrzej Zaleski. Nie chce się wierzyć, żeby Jaśko sam zrezygnował z tak intratnej posady i 30 tych srebrnych florenów rocznie. Prawdopodobnie go zwolniono. Nie wiemy jednak, z jakiego powodu. W dokumentach z tego okresu nie ma śladu żadnych wydarzeń, za które mógłby odpowiadać (lub stracić pracę) przysiężny Zając.
W dokumentach kasowych znajdujemy jeszcze różne informacje o Zającu - już jako zwykłym poddanym z Milna. Na przykład w lutym 1848 Jaśko kupił od dominium 1 sąg okrąglaków dębowych za cenę 15 florenów, a w czerwcu tegoż 1848 roku dokupił 4 korce owsa, płacąc po 3 floreny 15 krajcarów za korzec (czyli razem 9 florenów i 45 krajcarów).
Ostatnia wzmianka o Jaśku Zającu pochodzi z dokumentów sprawy przeciw byłemu gorzelnikowi Skowrońskiemu w początkach 1851 roku. "Jaśko Zając z Milna, 60 lat, rzymsko-katolickiej religii, żonaty, w Milnie na gruncie zamieszkały", jest jednym ze świadków, gotowych zeznać co do kradzieży wódki.
Nie wiemy, jakie były jego dalsze losy. W styczniu 1858 zmarła jego żona, Maria Zając z domu Wojtyna, zapisana już jako wdowa po Janie Zającu. Czyli Jaśko umarł między rokiem 1851 a 1857. W naszej bazie źródeł znajdują się kopie roczników 1852-1857 załozieckiej księgi zgonów. Nie ma tam zapisu o zgonie Jaśka Zająca. Być może umarł w niedostępnym dla nas roczniku 1851, czyli niedługo po złożeniu zeznań do protokołu.
|
|